„Kobieta i wojna”. Jak oczami ukraińskich kobiet wyglądał 24 lutego 2022 roku? Gdzie i w jaki sposób uciekały? Ich wyjazdom z kraju towarzyszył strach nie tylko przed samą wojną i rakietami, ale także o los ich dzieci, przyszłość małżeństw, ryzyko bezrobocia, braku pieniędzy i dachu nad głową. Ich podróży towarzyszyły cudy, nagłe zwroty akcji.
Nowy projekt PostPravda.Info o nazwie „Kobieta i wojna” to publikacje, które mają pokazać doświadczenia zwykłych ukraińskich kobiet po 24 lutego 2022 r. Z jednej strony są one tak różne, a z drugiej zawsze w jakiś sposób podobne. Niektóre z nich zdecydowały się pozostać w Ukrainie, inne wyjechały za granicę, kolejne opiekowały się dziećmi, jeszcze inne zgłosiły się do wojska lub zostały wolontariuszkami. Na łamach PostPravda.info kobiety w różnym wieku i z różnych środowisk zawodowych szczerze opowiadają o tym, jak zetknęły się z wojną, jak się w niej zachowały, jak się zmieniły, czego się nauczyły, co zyskały, a co straciły.
Cykl publikacji będzie w dużej mierze oparty na wywiadach z ukraińskimi kobietami opublikowanych w książce Anny Yovki „Wyrwane korzenie” (2024). Przedstawicielka „nowej fali” ukraińskich twórców, autorka licznych opowiadań humorystycznych i fantastycznych, Anna Yovka tym razem sięgnęła po inny gatunek – nagrała 12 wywiadów z ukraińskimi kobietami na temat wojny, zachowując w miarę możliwości styl wypowiedzi uczestniczek. Dzięki przekładzie Yulii Fil te historie będą teraz dostępne także dla polskich czytelników.
Pierwsza historia opowiada o wojnie z perspektywy 36-letniej fotografki Kateryny.
Anna Yovka. Żadnych przeszkód. Wojna w historii Kati
Katia, fotografka, 36 lat
Znalazłam historię Kati na Facebooku. Zamieściła wiadomość, że zdiagnozowano u niej depresję i jest w trakcie leczenia. To było odważne stwierdzenie, że kiedy czujesz się źle, nie powinieneś wstydzić się prosić o pomoc. Nie znałam jej w prawdziwym życiu. Zadzwoniliśmy na Zooma i rozmawialiśmy przez ponad dwie godziny. Jej historia jest naprawdę przerażająca. To opowieść o odwadze i o tym, że jeśli podejmie się decyzję, wszystkie przeszkody znikną – w ten czy inny sposób. Zwłaszcza jeśli jest to decyzja matki, by chronić swoje dzieci za wszelką cenę.
Pierwszy dzień
Zaczęła się wojna, a mnie o piątej rano obudziły wybuchy. Byliśmy w domu na osiemnastym piętrze na Poźniakach. Nie da się zapomnieć pierwszego wrażenia po usłyszeniu wybuchów. Obudziłam mojego byłego już męża słowami: „Losza, wstawaj, zaczęło się”. W tym czasie miałam złamaną prawą rękę i moje możliwości działania były dość ograniczone. Czułam się zdezorientowana, spanikowana, bo wiedziałam, że muszę ratować dzieci. Jeszcze przed wojną umówiliśmy się z mężem, że jeśli coś się zacznie, to… Zawsze przygotowywałam się do wojny, mówiłam, że muszę wypłacić pieniądze, muszę zatankować samochód, muszę… Mój mąż nie bardzo to popierał, twierdząc, że jeśli coś się zacznie, będą zawalidrogi i nie będziemy mogli wyjechać z Kijowa. Zaproponowałam, że wyjadę wcześniej, ale tak się nie stało. Zaczęły się wybuchy, panikowałam, ale Losza był spokojny, kazał mi spakować rzeczy i poszedł się wykąpać. Przez godzinę.
Tego pierwszego dnia niedaleko nas został zestrzelony rosyjski samolot, który rozbił się na Ukraińce lub Trypolu; przeleciał nad wieżowcem, w którym mieszkaliśmy, a hałas był taki, że zatrzęsły się okna naszego mieszkania. Pamiętam, jak dziecko powiedziało:
– O, rozbija się samolot!
– Niemożliwe, odpowiedziałam. Potem przeczytaliśmy w wiadomościach: rzeczywiście, samolot się rozbił.
Zostaliśmy więc w domu w ciągu dnia, zakleiłam okna, zabiłam ich wszystkim, co się dało. W nocy pierwszy odłamek uderzył w dom naprzeciwko naszego. Było bardzo głośno, bardzo jasno, bardzo przerażająco. W jednej chwili chwyciłam dzieci, które szybko się ubrały, ponieważ zostały już poinstruowane. Ale potem wszystko się uspokoiło i zdecydowaliśmy się zostać na kolejną noc. Rano pojechaliśmy do Chmielnickiego. Droga była trudna. Wyjechaliśmy i właśnie wtedy ruscy weszli do Obolonu. Helikoptery latały i to było wszystko.
Czytaj także w PostPravda.Info na temat „Kobieta i wojna”: Alina mogła być modelką, a została pilotką w ukraińskiej armii. „Nie wiem, jak wrócę do cywilnego życia” [ROZMOWA]
Chmielnicki
W Chmielnickim było mniej więcej spokojnie. Mieszkał tam kuzyn Loszy i jego rodzina natychmiast wyjechała za granicę, a my spędziliśmy tam dwa miesiące. Dzieci miały wtedy cztery i dziewięć lat. Rodzice Loszy byli w Mariupolu i przez piętnaście dni nie mieliśmy z nimi kontaktu z powodu okupacji. Opuścili okupowane miasto w marcu i było to bardzo trudne. Ciągle śledziłam wiadomości, szukałam informacji i byłam zestresowana. Zacząłam tracić nerwy, a Losza był zirytowany moimi napadami złości. Mieliśmy różne reakcje na stres. Spałam w dresie obok dzieci i zawsze byłam gotowa do wyjścia. Każda matka to rozumie. Trzeba chronić swoje dzieci. Losza miał inne podejście: cokolwiek się wydarzy, to się wydarzy. Wierzyłam i nadal wierzę, że jeśli mam możliwość chronić moje dzieci, to będę je chronić. Ciągle się o to kłóciliśmy, o wszystko, i zdecydowałam, że muszę wrócić do domu.
Wróciliśmy na Pozniaky i pierwszą noc spędziliśmy u jego siostry. I znowu w nocy słyszałam wybuchy. Tego samego dnia puściły nerwy, ale teraz to były nerwy mojego męża. Wypchnął mnie z mieszkania w środku nocy. Byłam bardzo przestraszona i zdecydowałam, że to już koniec i muszę wyjechać. Nie zamierzałam wyjeżdżać za granicę, ale spakowałam dzieci i byłam zdeterminowana. Losza namawiał mnie, żebym została, pomógł mi znaleźć zakwaterowanie za granicą. Mieliśmy wyjechać od razu, ale mąż namówił mnie, żebym została dłużej. Tego dnia poszedł do psychologa. Po wizycie przyszedł dziwny, nakrzyczał na wszystkich, a ja w ciągu dziesięciu minut spakowałam swoje rzeczy, wsadziłam dzieci do samochodu i wyjechaliśmy. Moja ręka już zagoiła się, ale nadal nie działała zbyt dobrze. Tak zaczęła się moja podróż za granicę.
Podróż
Jak zdecydowałam, gdzie jechać? Losza znalazł mieszkanie we Francji przez swoją współpracowniczkę. Były inne opcje, Polska była bliżej, ale zdecydowałam, że jeśli mam wyjechać, to jak najdalej od wojny. Teraz jestem w Niemczech.
Wyjechaliśmy. Zbudowałam trasę, nocowaliśmy w Chmielnickim i Lwowie. To było przerażające. Dokąd jechać? Mam dwójkę dzieci, minimalną ilość pieniędzy, samochód. Nie mam nic i nikogo. Nie mam rodziny, do której mógłabym przyjść i powiedzieć: potrzebuję pomocy. Nie mam przyjaciółek, którym mógłabym to powiedzieć. Mam dwie, ale już ich nie ma, bo z powodu wojny prawie się nie komunikujemy. A ja jadę z dwójką dzieci do Francji, kto wie gdzie. Mój angielski był wtedy na poziomie „Londyn jest stolicą Wielkiej Brytanii”. Ale mimo wszystko zrozumiałam, że muszę ratować siebie i swoje dzieci, więc nie bałam się już tak bardzo drogi i tego, co czeka mnie po drugiej stronie. Więc wyjechaliśmy. Za granicę. Nigdy nie prowadziłam samochodu przez tak długi czas. Myślę, że wiele kobiet też nie. W tym momencie wszystkie Ukrainki zostały „kierowcami ciężarówek”. Przekroczyliśmy granicę bardzo szybko, ale w Polsce nie mogłam zatankować samochodu. Pamiętam, jak stałam na stacji benzynowej i pytałam pracownika, czy to olej napędowy, czy benzyna, a on mnie nie rozumiał, a ja zalałam się łzami. Bez znajomości języka jest ciężko, to wywiera dużą presję. Moja siostra mieszkała wtedy w Warszawie, w jakiejś chałpie, ale to wciąż było schronienie. Potem Berlin. Znalazłam obserwatorkę na Instagramie i zatrzymałyśmy się u niej. Spędziliśmy też noc we Frankfurcie nad Menem. Podróżowaliśmy przez sześć dni. Wybuchy miały wpływ na dzieci. Przez długi czas bały się głośnych dźwięków. Jeśli chodzi o wyjazd, wyjechały bardzo spokojnie. Wydaje mi się, że w krytycznym momencie dzieci robią wszystko, co muszą. Żadnych kaprysów, żadnych napadów złości, nic. Pamiętam drogę, którą jechaliśmy; mieszkaliśmy w samochodzie przez prawie tydzień. Dzieci nazywały go „naszym domem”. Przez te wszystkie dni siedziały cicho, bawiły się, jadły. Pozwalałam im na wszystko: słodycze, ciastka. Nie byłam doświadczonym kierowcą. Powinnam też powiedzieć, że moje dzieci mają chorobę lokomocyjną i rzygają w samochodzie, więc codziennie przejeżdżałam pięćset kilometrów, a potem zatrzymywaliśmy się i szliśmy na półdniowy spacer.
Czytaj także w PostPravda.Info na temat „Kobieta i wojna”: Tak rosyjscy okupanci traktują kobiety [ROZMOWA]
Szpital psychiatryczny
Dotarliśmy do Francji i zaczęliśmy wspinać się po serpentynach gór. To nie była wioska, jak mi powiedziano. Na tej górze był tylko jeden dom. Część tego czteropiętrowego budynku była wykorzystywana jako szpital psychiatryczny. Właściciele domu to dwaj psychiatrzy pracujący z ciężko chorymi ludźmi. Razem z nimi mieszkał ich inny przyjaciel. Dom był duży. W domu był piec, który trzeba było rozpalić. I tak przyszedłam do tego domu, gdzie psychiatrzy leczą pacjentów, z dwójką dzieci. Tak uciekliśmy przed wojną! Spotkali się z nami, wszystko nam opowiedzieli, oprowadzili, ale po francusku, którego nie rozumiałam. W dodatku nie było prawie żadnego połączenia, żeby chociaż użyć Google Translate. I tak psychiatrzy opowiedzieli mi, jak tu wszystko działa i wskazali na pobliski dom:
– Widzicie ten mały domek?
– Widzimy.
– Lepiej tam nie chodzić, bo mieszka tam staruszek z bronią, może zastrzelić, bo już jest trochę nieadekwatny.
Siedzę w domu w górach we Francji, są tam szaleńcy, starzec z bronią, a moje dzieci boją się iść do toalety beze mnie. Wokół jest natura, spacerujące osły, dzikie jelenie. Nie ma prawie żadnego połączenia. Do najbliższego sklepu jedzie się pół godziny, nie ma przedszkoli ani szkół. Właściciele domu szczerze chcieli pomóc, ale zrozumiałam, że nie możemy tam zostać. Wiedziałam, że tam nie przeżyję. Jestem fotografem. Nie miałam pracy, oszczędności, pomocy od państwa, a moje dzieci zaczęły chorować. Monitorowałam kraje, do których mogłam się udać. Wybrałam Niemcy i zacząłam szukać zakwaterowania na Instagramie. Pojawiały się różne oferty i dziwne historie. Na przykład propozycja umieszczenia nas w hotelu w nieznanym miejscu, zabrania naszych paszportów i zarejestrowania nas gdzie indziej. Jakaś historia o handlarzach ludźmi… A potem pisze do mnie dziewczyna i oferuje mi zakwaterowanie w pobliżu Monachium.

Monachium
Postanowiłam porozmawiać z nią otwarcie. Powiedziałam jej, że rozumiem, że nie jestem w sytuacji, w której mogę być wybredną, ale byłam już w tym domu we Francji i musiałam sprawdzić zakwaterowanie, aby zrozumieć, jakie jest, jacy ludzie tam byli i czy powinna tam pojechać. Była otwarta, pokazała mi wszystkie zdjęcia, opowiedziała o rodzinie, która tam mieszkała. Ale potem stało się coś dziwnego. W tym samym czasie inna dziewczyna napisała do mnie z ofertą zakwaterowania w centrum Monachium. Pomyślałam, że to niemożliwe – mieszkanie w centrum Monachium – i przestałam rozważać tę ofertę. Ale ona napisała do mnie ponownie. Zapytała mnie, czy byłam już w Monachium i czy mógłabym zrobić dla niej kilka zdjęć. Miała własną markę odzieżową i potrzebowała fotografa. Zapytałam o mieszkanie w centrum Monachium. Powiedziała mi, że to nie było mieszkanie, ale pokój w trzypokojowym biurze właściciela restauracji. Pokazała mi zdjęcia. Zaczęłam wybierać między dwoma mieszkaniami. I wtedy jedna z dziewczyn napisała do mnie: „Cóż, masz trudny wybór między mieszkaniami”.
I zdałam sobie sprawę, że nikomu nie powiedziałam o swoim wyborze. Okazało się, że były to dwie Ukrainki, które ochrzciły nawzajem swoje dzieci i mieszkały w Niemczech od dłuższego czasu i bez żadnego spisku postanowiły pomóc mi z mieszkaniem. Przypadek za przypadkiem. Odkąd wyjechałam za granicę, dzieją się ze mną niesamowite rzeczy. Wybrałam mieszkanie w centrum, bo zdałam sobie sprawę, że życie na wsi nie jest dla mnie.
Ostatni dzień przeprowadzki z Francji do Monachium był dla mnie bardzo trudny. Jeśli wcześniej podróżowałam codziennie przez sześć dni i czułam się dobrze, to tego jednego dnia było bardzo ciężko. Padało jak szalone. Kiedy dotarłam na miejsce, nie mogłam zaparkować. Widzę tę dziewczynę z mojego samochodu, ona mnie widzi, a potem podchodzi i mówi: „Pozwól mi zaparkować samochód”. Samochód już śmierdział. Minęły dwa tygodnie, odkąd dzieci tam mieszkają. Daję jej kluczyki i… ten dzień się rozpływa.
Spotkał się z nami Niemiec, właściciel mieszkania. Przygotował wszystko tak dobrze, ale wciąż się bałam. Całą noc ktoś włócił się po mieszkaniu. Nie spałam. Okazało się, że właściciel mieszkania był również właścicielem azjatyckiej restauracji, która znajdowała się tuż pod mieszkaniem biurowym. Restauracja była otwarta do nocy, a oni pracowali w niej prawie całą dobę. Mieszkanie miało pokój i kuchnię, a też toaletę, które dzieliliśmy z nimi; oraz prysznic, z którego korzystaliśmy tylko my. I tak zaczęliśmy mieszkać w Monachium. Czułam się jak bohaterka filmu lub serialu telewizyjnego mieszkająca w akademiku w społeczności restauracyjnej, gdzie wszyscy ze sobą rozmawiają. Karmiono nas azjatyckim jedzeniem, dzieci dostawały ubrania i słodycze. Mieszkałam w tym mieszkaniu przez pięć miesięcy.
Zaczęliśmy komunikować z dziewczyną, która znalazła mi mieszkanie. Robiłam dla niej sesje zdjęciowe, pomagała mi z dokumentami i tak stopniowo wszystko zaczęło się układać. Chociaż, szczerze mówiąc, trudno to nazwać poprawą. Przez pierwsze sześć miesięcy tylko płakałam. Bywały dni, kiedy nie wychodziłam z pokoju, a nawet nie wstawałam z łóżka.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że muszę zacząć szukać mieszkania na dłuższy czas. W Niemczech istniał program pomocy państwa, były dopłaty, ale nie było łatwo znaleźć mieszkanie w Monachium. Mówi się, że jest to najtrudniejsze miasto do znalezienia zakwaterowania. O jedno mieszkanie ubiega się od siedemdziesięciu osób, a Niemcy, którzy tu mieszkają i chcą się przeprowadzić, szukają mieszkania przez sześć miesięcy lub dłużej. A ja przyjechałam pod koniec kwietnia, kiedy Niemcy byli już nami zmęczeni i nie byli tak gotowi do pomocy. Spędziłam wiele dni na szukaniu mieszkania, robiąc przerwy tylko na sen. Rejestrowałam się na wszystkich stronach internetowych, we wszystkich możliwych grupach, pytałam na ulicach. To zaczynało być trochę szalone. Na przykład rozmawiasz z daną osobą, a potem pytasz ją: czy masz mieszkanie do wynajęcia? Dawno temu kupowałam coś na eBayu, chyba rower dla dziecka, i napisałam do tych ludzi: macie mieszkanie do wynajęcia?
Moi przyjaciele rozklejali ogłoszenia na ulicach. Próbowałam wszystkiego.

Nowy dom
Na początku czujesz się przygnębiony, że jesteś na zasiłku, co jest bardzo trudne do zaakceptowania dla Ukraińców – czy jesteś słaby? Ale zrozumiałam, że jestem sama, mam dwójkę dzieci i państwo za mnie płaci. I zrozumiałam, że jestem zdrowa, mogę pracować, chociaż psychicznie nie byłam zdrowa i nie mogłam pracować. Było jedno mieszkanie w Monachium, w którym zaproponowano mi przeprowadzkę, ale miało stare baterie, których nie można było wymienić i które były szkodliwe dla zdrowia. To duża rzecz, która stoi przy oknie, jest przenośna, hałasuje i emituje coś szkodliwego. W końcu miałam szczęście i odpowiedziałam na ogłoszenie o mieszkaniu na eBayu. W tamtym czasie na ogłoszenie odezwało się już dwieście osób, ale pewien facet odpisał i zaproponował, że je wynajmie. Byłam bardzo zaskoczona. Sposób wynajmowania mieszkań w Monachium jest następujący: właściciel przegląda wiele podań i wybiera osoby, którym zgadza się wynająć mieszkanie. Aby się zgłosić, trzeba zrobić prezentację, wydrukować zdjęcia, napisać, czym się zajmujesz. Kończysz z dużym folderem, który potrzebujesz tylko po to, aby obejrzeć mieszkanie. To jak szukanie pracy, a nawet trudniejsze. Nie chcą cię zatrudnić z dziećmi, bo trudniej cię później eksmitować, nie chcą cię zatrudnić w urzędzie pracy, bo twoja sytuacja nie jest w ogóle jasna i nikt nie chce się tym zajmować. Nikt niczego nie chce. I zostajesz odrzucony.
To ładne, małe mieszkanie dla naszej trójki. Są tam dwa pokoje i mogłam wprowadzić dzieci. Potem znalazłam przedszkole, choć i to jest tutaj nierealne. Trzeba cały czas chodzić i prosić, żeby coś załatwić. To bardzo działa na nerwy. Próbujesz coś załatwić, a wszyscy na ciebie patrzą. Ale zdajesz sobie sprawę, że albo musisz się temu przeciwstawić i zdać, albo musisz wrócić do Ukrainy, a ja nie miałam dokąd wracać.
Bardzo szybko zaczęłam poprawiać swój angielski. Podjęłam wysiłek i zwróciłam szczególną uwagę na angielski, aby zacząć się jakoś komunikować. Teraz mówię dobrze po angielsku, a niemiecki już dobrze mi poszedł. Jest trudnym językiem, ale lubię go i niedawno zdałam egzamin potwierdzający mój poziom B1.
Moja młodsza córka chodzi do przedszkola. Dobrze, że znałazłam przedszkole, ale trzeba się do niego dostosować. Moje dziecko bardzo protestowało, nie lubi zmian. Na przykład w naszej rodzinie przez długi czas mówiliśmy po rosyjsku, a kiedy przyjechaliśmy do Chmielnickiego po wybuchu wojny, na ulicy mówią tylko po ukraińsku, a ona nie mogła tego znieść. Krzyczała na całą ulicę, na cały sklep: „Mów po rosyjsku, mów po rosyjsku!”. Oczywiście wszyscy na nas patrzyli, a ja im mówiłam: „To nie jest moje dziecko” (śmiech). Zaczęła mówić po ukraińsku dopiero wtedy, gdy ja zaczęłam mówić po ukraińsku.
A teraz moja córka przychodzi do niemieckiego przedszkola i zakrywa uszy, nie chce się uczyć tego języka. Płacze, mówi: „Nie zostanę tu, niczego się nie nauczę”. Chodziłam z nią do przedszkola przez miesiąc, codziennie, śpiewając jej niemieckie piosenki, ale wychodziło to w jakimś dziwnym języku. Nie wiem, jak porozumiewałam się z nauczycielkami, które mówiły tylko po niemiecku. Ale stopniowo moja córka się przystosowała. Teraz chodzi i przytula wszystkie nauczycielki i wychowawczynie. Lubi chodzić do przedszkola. Zna już całkiem dobrze niemiecki, czasem nawet tłumaczy za mnie.
Najstarsza córka chodzi do szkoły – na początku do klasy ukraińskiej, a potem dostała się do klasy niemieckiej. Aby nauczyć się języka na wystarczającym poziomie, powtórzyła trzecią klasę. To dało jej czas na adaptację. W Niemczech czwarta klasa jest klasą stażową. Po czwartej klasie nauczyciele decydują, czy pójdziesz do „szkoły dla głupich”, czy do „szkoły dla mądrych” (gimnazjum). A ja nie chciałam, żeby poszła do „szkoły dla głupich” tylko dlatego, że wciąż ma kiepski język. Oczywiście te klasy nie są tak naprawdę dla głupich, tylko dla dzieci, które nie są dobre w nauce.
Zasadniczo wypłaty z Niemiec wystarczają na utrzymanie mnie i moich dzieci, ale to minimum. A ja chciałam dać moim dzieciom więcej, chciałam mieć środki na jakąś rozrywkę dla nich, móc zorganizować przyjęcie urodzinowe czy coś kupić. Dzieci są drogie! Aby móc to zrobić, szukałam sposobów na zaoszczędzenie pieniędzy. Skorzystałam więc z różnych możliwości. I z różnych pomocy, które znajdowałam. Na przykład czasami chodziłam do kościoła, bo dawali tam jedzenie. To była kolejka, w której stało się przez trzy godziny. Nie było jasne, co ci dadzą. Czasami jedzenie było już przeterminowane. Czasami dawali więcej, czasami mniej. To gnębiło mi moralnie.
Była też inna historia. Pewnej nocy moja młodsza córka obudziła się z krzykiem z powodu bólu brzucha. Nie wiem, co robić. Próbuję znaleźć numer telefonu do szpitala, trzymając moje dziecko w ramionach, które krzyczy i płacze z bólu. Próbuję dodzwonić się pod różne numery i dowiedzieć się, gdzie mam się udać. Oddzwaniam do kilku miejsc i dowiaduję wreszcie. Wsiadam z nią do samochodu i jadę do szpitala. Ostatecznie wszystko skończyło się dobrze, ale było to tak stresujące, że nie jestem w stanie tego opowiedzieć. Bez znajomości języka. Uświadomienie sobie, że jesteś tu sama z dzieckiem wijącym się z bólu i krzyczącym w twoich ramionach, musisz być tak opanowaną, jak to tylko możliwe. Nie było to łatwe.
A biurokracja tutaj! Mam teraz teczkę z dokumentami i papierami, którą zbierałam w Niemczech przez prawie dwa lata, wszystko jest po niemiecku i jest dziesięć razy większa niż teczka z dokumentami, które zbierałam na Ukrainie przez całe moje trzydzieści cztery lata życia.
Tak, bez względu na to, co ktoś mówi, są zalety Europy, są zalety Niemiec. Patrząc na to, jak wszystko jest tam zorganizowane, nie ma takiej korupcji. Może jest, ale nie tak widoczna. Tutaj ludzie są bardzo praworządni, przestrzegają zasad, a kiedy zaczynasz porównywać to z naszym krajem, staje się to bardzo smutne.
Czytaj także w PostPravda.Info na temat „Kobieta i wojna”: Syrop i popiół

Nigdy wcześniej nie podróżowałam
Nie znałam żadnych języków obcych. Raz mieszkaliśmy w Kazachstanie przez sześć miesięcy. Urodziłam Kirę, a kiedy miała trzy i pół miesiąca, Losza dostał propozycję pracy i przeprowadziliśmy się tam. Było tam bardzo ciężko, ponieważ Kazachowie mają zupełnie inną mentalność, więc szybko wróciliśmy. Ale nie mieliśmy doświadczenia w życiu gdzieś przez dłuższy czas. Nigdy też nie miałam doświadczenia podróżowania tak daleko samochodem.
O rozwodzie
Rozwód był na odległość. W Ukrainie jest to teraz możliwe. Znajdujesz pełnomocnika, podpisujesz z nim umowę, a on robi wszystko za ciebie. Kosztowało mnie to pięć tysięcy hrywien. Podpisaliśmy umowę, a ta osoba poszła do urzędu, sporządziła dokumenty itd. Nie musiałam nawet iść do sądu. To bardzo wygodne. Ale rozwód bardzo boli. Nie ma znaczenia, czy byłeś w dobrym związku, czy w złym. Rozwód to zmiana, stres i przemyślenia. Kiedyś zdawałeś sobie sprawę, że nie jesteś sama, ale po rozwodzie już jesteś, to wszystko. To bardzo, bardzo trujące.
Myślałam też o moim poście na Facebooku i mojej depresji. Stan, który opisałam w poście, kiedy nie mogłam już wstać z łóżka. Tak, po części powodem mojej depresji był rozwód. Ale gdyby nie wojna i przymusowa przeprowadzka do innego, trudnego kraju z dwójką dzieci bez pomocy, jestem pewna, że nie osiągnęłabym tego stanu. W końcu rozwód i pozostanie w znajomym środowisku to zupełnie co innego. Dlatego moja depresja powstała głównie z powodu wojny i sytuacji, w której się znalazłam.
O poczuciu winy
Bardzo trudno jest zaadaptować się w nowym kraju. Ludzie cię tu nie rozumieją. Kiedy idziesz negocjować mieszkanie i zaczynasz rozmawiać z ludźmi, widzisz, że życie wszystkich układa się dobrze, ale ty jesteś na wojnie, jesteś niespokojny. Nie wyłączyłam powiadomień alarmowych w telefonie. Kyiv Digital wciąż wysyła mi powiadomienia. Nie wiem dlaczego. Myślę, że nie wyłączam ich, bo czuję się winną. Bo w kogoś lecą rakiety, a ty masz tu swoje życie. I nawet bez powiadomień, kiedy dzieje się coś dobrego, myślisz: nie, nie, nie rób tego. To nie powinno być dobre.
Bawaria to niesamowite miejsce, z niesamowitą przyrodą. Przyjechałam tu przez przypadek… W ogóle nie wiedziałam, dokąd jadę. Szukałam miejsca do życia i trafiłam do Monachium. Nie wiedziałam nic o tym miejscu, gdzie ono jest, szukałam go na mapie. Kiedy powiedziałam lub napisałam do moich przyjaciół, że zdecydowałam się osiedlić w Monachium, wszyscy mi powiedzieli: „Daj spokój, to najdroższe miasto w Niemczech! Nie możesz tam jechać, nie przeżyjesz tam”. Ale jakoś udało się przeżyć.
Pewnego dnia znajomi zabrali mnie i moje dzieci na wycieczkę do Bawarii. Jedziesz przez te piękne obszary, ale ich nie dostrzegasz, nie cieszysz się nimi, jesteś we mgle. I myślisz: „Tak nie może być. Tam giną ludzie, Winnica była ostrzeliwana, dzieci umierają, a tutaj…”.
Wszyscy postępujemy według tego samego schematu. Ti, którzy wyjechali, czynią tak samo. Poczucie bycia zdrajcą i to, jak próbujesz żyć zarówno tutaj, jak i tam, jak cały czas przewijasz wiadomości. Kiedy układałam sobie życie tutaj, też torturowałam się wiadomościami z Ukrainy, bo nie mogłam przestać ich oglądać.
O moich przyjaciołach
Dziewczyny, które pomogły mi znaleźć mieszkanie, stały się moimi przyjaciółkami. Są Ukrainkami, ale mieszkają w Niemczech od dziewiętnastu do dwudziestu lat. Wyszły tu za mąż i urodziły dzieci. Teraz jesteśmy w kontakcie, ale przez długi czas nie chciałam się z nikim komunikować, ponieważ nic się nie chciało. Ale człowiek jest istotą, która dostosowuje się do wszystkiego. Nie chcesz, ale musisz. Teraz już się przystosowujemy. Były oczywiście okresy kryzysowe. Trzy miesiące, sześć miesięcy. Kryzysowe momenty emigrantów. Kiedy wspinasz się na ścianę, gotowy spakować swoje rzeczy, przeklinasz i po prostu nie możesz już tego znieść. Jesteś gotowy wrócić, ale nie możesz.
Miałam dwóch bliskich przyjaciółek w Kijowie. Byliśmy prawie jak rodzina. Ale ponieważ ja jestem tutaj, a oni tam, mamy teraz trudności z komunikacją. Oni przechodzą przez swoje wyzwania w Ukrainie, a ja przechodzę przez swoje wyzwania w Niemczech. I nie rozumiem ich w pełni, ponieważ nie doświadczyłam tych ciągłych bombardowań. A oni nie rozumieją, jak trudno było mi tutaj, nie rozumieją, przez co musiałam przejść. Że nie równo pod sufitem i zaczęła się depresja i tabletki. I nieważne, co ktoś mówi, fakt, że żyliśmy osobno i w różnych światach, bardzo nas dzieli.
Czytaj także w PostPravda.Info na temat „Kobieta i wojna”: Tajny proces. Alsu Kurmaszewa skazana w Rosji

O wizytach w Ukrainie
Kiedy wróciłam do Ukrainy pierwszy raz po wyjeździe, było tak dobrze. Wszystko wydawało się takie znajome. Byłam gotowa przytulić każdy budynek, czułam się świetnie. Chociaż załapałam się na zaciemnienie w samą porę. Było ciemno i przyjemnie. Po raz pierwszy podróżowałam sama i bałam się jechać. Później pojechałam z dziećmi, miały szczęście, bo nie słyszały syren i wszystko poszło dobrze. Dzieci poszły do przodu, nie boją się już głośnych dźwięków.
Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Kijowa, rozmawiałam z moim dobrym przyjacielem. I była jedna bardzo nieoczekiwana dla mnie reakcja. Podczas rozmowy z nim powiedziałam mu, że bardzo trudno było mi zostać samej w innym kraju z dwójką dzieci, że się nie ciągnię. Powiedział mi niemal wprost, że nie powinnam wymyślać bajek i cieszyć się, że wyjechałam. Był bardzo zazdrosny o tych, którzy wyjechali, bo on nie mógł. Widziałam w nim gniew i irytację, które go niszczyły. Chociaż przed wojną był najmilszą osobą.
O psychologu
W dzisiejszych czasach każdy powinien chodzić do psychologa. Nawet dzieci bardzo tego potrzebują. Kiedy napisałam post, że mam depresję i przechodzę leczenie, otrzymałam wiele wiadomości na direct. Ludzie pisali, że czują się źle, nie wiedzą co robić, po prostu powoli gasną.
Teraz biorę leki antydepresyjne i czuję się coraz lepiej, ale wcześniej miałam doświadczenie z psychologiem, które doprowadziło mnie do gorszego stanu. Kiedy przyjechałam do Kijowa po raz drugi, czułam się bardzo chorą. Byłam przytłoczona zmęczeniem, odpowiedzialnością za dwójkę dzieci, planowaniem każdej minuty mojego życia. Oczywiście, jeśli spojrzysz na mój Instagram, możesz dojść do wniosku, że żyję tu bardzo dobrze, jeżdżę samochodem, chodzę w góry, siedzę na pięknym balkonie. W rzeczywistości jest tak wiele pracy za kulisami, okresy, kiedy prawie nie śpisz, uczysz się języków, organizujesz swoje życie – to dużo pracy, odpowiedzialności i presji. Zacząłam pracować z psychologiem tutaj. Potem pojechałam do Ukrainy i przywiozłam moje dzieci, żeby zobaczył ich tata. Losza przedstawił je swojej nowej żonie, a dzieci były zachwycone! Widziałam, jakie były szczęśliwe i to mnie podkosiło. Wydawało mi się, że to koniec – dzieci o mnie zapomniały i nikt mnie nie potrzebował. Wtedy położyłam się do łóżka i popadłam w depresję. Moi przyjaciele nie rozumieli, co się ze mną dzieje. Próbowali mi pomóc, ale potem bardzo się o to pokłóciliśmy. Póżniej znalazłam innego psychologa i poczułam się trochę lepiej.
O psychiatrze
Kilka miesięcy później, w Monachium, miałam kolejne załamanie. Zadzwoniłam do psychologa. Na pierwszej sesji płakałam, mówiłam: źle się czuję, źle się czuję. Podczas drugiej sesji płakałam, nie byłam już w porządku, a on powiedział: „No dobra, zobaczymy”. Trzecia sesja, przychodzę do niego, mówię mu o swoich obawach, a on odpowiada: „Zła wiadomość jest taka, że skoro o tym mówisz, to znaczy, że tego nie zrobisz”. Podczas czwartej sesji zdałam sobie sprawę, że potrzebuję psychiatry. Umówiłam się na wizytę, a mój psycholog zapytał mnie: „Psychiatra, hmm. Przy okazji, jak wygląda twoja sytuacja z mężczyznami? Może potrzebujesz mężczyznę?”. Mniej więcej w tym samym czasie psychiatra zdiagnozował mnie i przepisał leki przeciwdepresyjne.
Z psychiatrą nie rozmawia się jak z psychologiem. Psychiatra to lekarz, który przeprowadza badania, rozmawia z pacjentem, bada jego stan i przepisuje leczenie. Leki przeciwdepresyjne. I kontroluje ten proces, ponieważ leki mają różny wpływ na każdego. Niektóre pomagają zmniejszyć niepokój, inne pomagają lepiej spać. W zależności od stanu i diagnozy. Są stany lękowe, depresyjne i lękowo-depresyjne. Teraz rozmawiam z psychiatrą raz na dwa miesiące, potem będzie to raz na trzy miesiące, a jednocześnie nadal rozmawiam z psychologiem (ale innym) i biorę antydepresanty. Mam teraz wielu przyjaciół na antydepresantach. W Ukrainie te leki są teraz w ogóle sprzedawane bez recepty. Powinno się je kupować na receptę, ale w Ukrainie, jeśli pójdziesz do apteki, to ci je sprzedadzą.
O wyborze
Dużo o tym myślałam. Gdybym była sama, nie pojechałabym, bo byłabym odpowiedzialna tylko za siebie. I na 99,9% zostałabym w Ukrainie. Tak, jestem osobą lękliwą, boję się wybuchów, ale bez dzieci czuję się tam bezpiecznie. Ale jeśli chodzi o dzieci, chcesz je chronić. I nie winię nikogo, ale nie rozumiem matek z dziećmi. Zwłaszcza tych matek, których dzieci mają problemy psychiczne po wojnie. Oczywiście rozumiem, że rodzina jest ważna i jeśli jest możliwość bycia razem, to dobrze. Znam kilka osób, które wróciły, ponieważ ich mężowie nie mogli znieść bycia bez swoich żon. Ale jeśli masz okazję chronić swoje dziecko, to myślę, że nie może być żadnych wymówek ani kompromisów. Jesteśmy odpowiedzialni za nasze dzieci. Musimy zapewnić im normalne, bezpieczne życie. To są dzieci – nie powinny tego wszystkiego widzieć, nie powinny tego doświadczać.
Wszystkie dzieci, które pozostaną teraz w Ukrainie, przeżyją traumę. Traumę spowodowaną tymi wydarzeniami, bez względu na to, co ktoś mówi. Wojna się skończy, wtedy wszystko wyjdzie na jaw. Jest tak wiele wiadomości o nastolatkach rzucających się z balkonów i popełniających samobójstwa – to nie beż powodu.
Nie planuję jeszcze niczego dla siebie, ponieważ już raz zaplanowałam swoje życie i w pewnym momencie wszystko się skończyło: moja kariera, moja rodzina i wszystko, co zaplanowałam. Ciężko było mi zaakceptować te zmiany. Kiedy twoje życie zostaje przerwane i nie możesz go odzyskać, musisz zacząć wszystko od nowa. Nie mam żadnych planów przed końcem wojny. Nie zajmuję się ukorzenieniem tutaj, nie planuję być całkowicie związaną z tym miejscem, przynajmniej do końca wojny.
Czytaj także w PostPravda.Info na temat „Kobieta i wojna”: Daria Zymenko: Może mam powiedzieć „przepraszam, że mnie zgwałciłeś”?
