Olena Ryż służy w szturmowej piechocie 47. Brygady Sił Zbrojnych Ukrainy. Kilka razy była ranna. – Jestem wrażliwa na dźwięk latającej muchy, bo kojarzy mi się z dronem. Czasem zapominam zwykłych słów typu „banan”, ale to normalne po urazie akustycznym i tzw. kontuzji. Wiele osób tak ma – opowiada kobieta, która brała udział między innymi w obronie Awdijiwki, Czasiw Jaru czy w walkach pod Zaporożem, Chersoniem i pod Sumami. Jak kobieta w armii reaguje na śmierć bliskich jej ludzi i towarzyszy broni? Jak rozmawia z rodzinami poległych i jeńców wojennych? Jak radzi sobie z okopach i w szturmach z karabinem w ręku? Preczytajcie opowieść spisaną przez Annę Yovkę w przekładzie Julii Fil, w cyklu „Kobieta i wojna” publikowanym wyłącznie w PostPravda.Info.
Poprzednie historie kobiet z książki Anny Jovki:
- Historia Kati, czyli historie, zebrane przez Annę Yovkę
- Historia Oli, czyli opowieści zebrane przez Annę Yovkę
„Muszę żyć, moje serce musi bić”. Anna Yovka. Historia medyczki bojowej, szturmowiczki Oleny Ryż, 43 lata
„O siódmej rano wali we mnie i w moich braci moździerz. O dwunastej w nocy już kładę się spać w łóżku w luksusowym hotelu w Kijowie. Trudno uwierzyć, że to jest jedno i to samo, moje życie”. Wywiad z Oleną Ryż nigdy nie został przeprowadzony. To tekst, który napisałam na podstawie kilku nagrań wideo oraz opublikowanych rozmów z Oleną. Dlaczego? Bo nie odważyłam się zadzwonić. Bo ta kobieta spędza swoje życie na froncie, podczas gdy ja siedzę przed komputerem. Jest mi po prostu wstyd. Jednak tekst powstał za zgodą Oleny i został z nią uzgodniony. Olena od dwóch lat broni Ukrainy i marzy o napisaniu (i już pisze!) książki–wspomnienia o życiu na froncie. Olena, chcę przeczytać tę książkę – jesteś w moich oczach prawdziwą bohaterką: odważną, szczerą, świadomą! Zaczynajmy.
W 2022 roku poszłam za głosem serca i zostałam żołnierką
Wtedy nie miałam pojęcia, co to znaczy być wojskową. Nie miałam wojskowych ani w rodzinie, ani wśród przyjaciół. A jednak dokonałam tego wyboru. To była świadoma decyzja. Jak ją podjęłam?
Przed rosyjską inwazją na Ukrainę żyłam barwnym i intensywnym życiem. Byłam restauratorką, podróżowałam po Ukrainie jako trenerka w zakresie obsługi i komunikacji, zajmowałam się samorozwojem. Lubiłam pracę w gastronomii, podobała mi się też branża komunikacji. W pierwszych miesiącach pełnoskalowej wojny działałam jako wolontariuszka w obwodzie kijowskim. Między innymi ewakuowałam ludzi z Irpienia.
Ten okres był dla mnie bardzo emocjonalny: dużo analizowałam, zadawałam sobie pytania i w końcu doszłam do wniosku, że nie mogę już żyć tak, jak przed wojną. Nie mogę dalej pracować w gastronomii i pozostawać obojętna wobec tego, co dzieje się na froncie. Wojna zdarła ze mnie różowe okulary i zaczęłam zastanawiać się, jak mogę być pożyteczna dla swojego kraju i rodaków. Pierwsza myśl była taka – zmobilizować się i pójść właśnie na stanowisko bojowe.
Do 2022 roku w moim życiu nie było wojny. Tak, wiedziałam, że coś tam się dzieje, ale nie brałam w tym aktywnego udziału. Dlatego chciałam spłacić dług wobec wszystkich tych, którzy dawali mi możliwość spokojnie żyć przez cały ten czas. Chciałam też być wśród tych, którzy bronią swojego kraju i swojego domu. Po długich rozważaniach, które trwały całe lato, podjęłam decyzję. Od września do grudnia zajmowałam się tym, by dostać się do konkretnej jednostki, którą sobie wybrałam – przechodziłam rozmowy kwalifikacyjne i załatwiałam dokumenty.
Kiedy decyzja została podjęta, postanowiłam spróbować, czym jest wojskowe rzemiosło. Przypadkiem w internecie zobaczyłam reklamę firmy, która prowadziła kursy szkolące cywilów w zakresie wojskowości. Zapisałam się i już pierwszego dnia zajęć poczułam, że jest mi tam dobrze, że to do mnie pasuje. Uczyłam się tam w weekendy przez trzy miesiące i w tym czasie stopniowo próbowałam wszystkich kierunków. W rezultacie doszłam do wniosku, że najbardziej pasowałoby mi stanowisko strzelca albo coś związanego z medycyną, bo wszystko, co widziałam na szkoleniach w tych obszarach, było dla mnie naturalne i komfortowe. I tak się stało – gdy trafiłam do jednostki, zaproponowano mi stanowisko strzelca–sanitariusza.
Przede wszystkim jestem strzelcem – żołnierzem, który bierze broń i idzie naprzód. Oprócz tego udzielam pomocy przedmedycznej.
Z czasem okazało się, że trafiłam do jednostki szturmowej. Nie było to dla mnie zaskoczeniem. Szturmowiec – no i dobrze. Po naszej pierwszej walce, kiedy zginął mój towarzysz broni, który stał się dla mnie jak brat, którego wyciągałam i któremu udzielałam pomocy, leczyłam się dwa i pół miesiąca. Po tym wydarzeniu podjęłam decyzję, że jestem bardziej o życiu niż o śmierci. Gdy wróciłam do jednostki, porozmawiałam ze wszystkimi swoimi dowódcami na różnych szczeblach o tym, że chcę zostać medyczką bojową. I wzięli moje słowa pod uwagę, bo już po dwóch miesiącach wysłali mnie na szkolenie do Wielkiej Brytanii. Moje szkolenie trwało pięć tygodni; po powrocie na Ukrainę zdałam egzamin i otrzymałam wojskową specjalizację ewidencyjną „medyk bojowy”.
O 47. Brygadzie
Przed pełnoskalową inwazją nie śledziłam życia wojskowych i nikogo z nich nie znałam. Z początkiem wielkiej wojny zaczęłam obserwować działalność Walerego Markusa. Jego postawa i poglądy były mi bliskie. Kiedy dowiedziałam się, że będzie współzałożycielem nowej jednostki, w której – jak mówił – nie będzie żadnej „armijszczyny”, czyli ducha koszarowego, lecz szacunek pomiędzy wszystkimi szczeblami wewnątrz oddziału, zrozumiałam, że chcę być częścią właśnie tej brygady. Wypełniłam ankietę i czekałam na zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną. Czekałam, czekałam, a potem w pewnym momencie wstrzymali nabór cywilnych.
Pamiętam, jak podzieliłam się z przyjaciółmi, że przydarzyła mi się taka przykra sytuacja, a następnego dnia zadzwoniła do mnie moja koleżanka: „Do której brygady chciałaś się dostać? Do czterdziestej siódmej? Mój mąż ma tam bliskiego znajomego – dowódcę. Jeśli chcesz, spróbujemy was ze sobą skontaktować”. Ucieszyłam się, bo pojawiła się dla mnie szansa!
Porozmawialiśmy telefonicznie z tym dowódcą, odbyłam u niego rozmowę kwalifikacyjną, podczas której przedstawiłam mocne argumenty, dlaczego właśnie ja powinnam służyć w 47. Brygadzie.
Po kilku tygodniach poinformował mnie, że odtąd jestem z nimi.
Zapytali mnie, czy chcę na stanowisko bojowe, ale uprzedzili, że nie wszyscy dowódcy są gotowi brać dziewczyny, ponieważ to fizycznie ciężkie. Odpowiedziałam, że nie obchodzi mnie, że jest ciężko, i że jestem gotowa spróbować. Mianowano mnie na stanowisko strzelca–sanitariusza; nie miałam pojęcia, co to dokładnie znaczy, ale podziękowałam i powiedziałam, że wszystko mi odpowiada.
Dziś jestem piechociarką, szturmowiczką i medyczką bojową.
Kierunki, na których służyłam – Zaporoże, Awdijiwka, Czasiw Jar, obwód Sumski, obwód Charkowski. Każdy z nich zostawił wielki ślad w moim sercu i w głowie. Najmniej czasu spędziłam pod Awdijiwką. Tam miałam jedyną bitwę w październiku zeszłego roku. W tej walce poległo wielu moich braci i sióstr broni. Wtedy runął dla mnie cały świat. Właśnie po tym nagrałam i opublikowałam wideo, na którym krzyczałam, że nienawidzę tej wojny. To wideo stało się głośne. Udostępniano je wszędzie, również w Rosji. Wróg wykorzystał je przeciwko nam jako IPsO (operację informacyjno–psychologiczną).
Po tym zabroniono mi brać udziału w działaniach bojowych na kierunku Awdijiwki. Dowódcy z mojej brygady nie widzieli w tym wideo większego problemu i byli za tym, żebym nadal uczestniczyła w walkach. Ale rozkaz przyszedł od dowództwa korpusu. Później dowiedziałam się, że chcą mnie gdzieś przenieść.
Wtedy stanęło za mną bardzo wiele osób z 47 Brygady, za co jestem im ogromnie wdzięczna. To właśnie oni nie pozwolili mi odejść z „Magury”.
Chcę być żołnierką, która szczerze mówi cywilom o tej wojnie
Przekazywać treści nie jak w telemaratonie „Jednolite wiadomości”, gdzie wszystko jest wspaniale i pojutrze będziemy odpoczywać na Krymie. Chcę pokazywać wojnę taką, jaka jest naprawdę: z krwią na butach wojskowych, z gotowaniem zupy na kolanach i z wodą czerpaną z ziemi, żeby potem umyć nią naczynia i wyprać rzeczy. Tak wygląda życie na froncie. Dlatego właśnie opublikowałam to wideo.
Inna sprawa, że Rosjanie zrobili z tego nagrania IPsO, ale bądźmy szczerzy: oni wszystko potrafią przekręcić i zamienić w operację informacyjno–psychologiczną. Nie ja pierwsza i nie ja ostatnia.
O mojej książce
Prowadzę media społecznościowe i publikuję tam swoje przemyślenia. Na przykład: „Takie myśli przyszły mi do głowy, gdy słuchałam krzyku matki poległego towarzysza broni”. I ja to nazywam myślami i dzielę się nimi. W książce będzie dokładnie to samo, wszystko tak, jak jest. To, co się ze mną działo, to, co czułam, to, jak się wtedy czułam. I to jest moja prawda. W tych tekstach nie ma jednej obiektywnej prawdy, bo to, jak ja zapamiętałam jakieś wydarzenie, i to, jak zapamiętała je osoba obok mnie – to dwie różne rzeczy, i już się o tym przekonałam. Moja książka będzie o tym, jak ja zapamiętałam wydarzenia. Będzie się składać z krótkich historii o tym, co trzyma mnie w zasobach mentalnych, fizycznych i psychologicznych; co pomaga mi przeżywać stratę towarzyszy; gdzie znajduję siłę, żeby znów iść do walki.
Ta książka nie ma jeszcze tytułu. Jest tylko roboczy, ale jeszcze się waham, wybieram. Ona jest w procesie, ciągle powstaje, mam nadzieję skończyć ją tego lata. Ale i tak nie nazwałabym tego książką, bo nie jestem pisarką. To są moje zapiski, dokładnie takie same jak w mediach społecznościowych, tylko już na papierze, zebrane w jednym miejscu.
O mundurze
Na samym początku wydano mi zwykły mundur, taki, jaki dostają wszyscy. Często jest tak, że kiedy na początku wydają mundur, to spodnie mniej więcej pasują, a bluza już nie. Albo odwrotnie – bluza pasuje, a spodnie nie. Ale nikt tego nie rozdziela, trzeba brać to, co jest. Trochę sama dokupiłam sobie rzeczy, a później stopniowo zaczęłam samodzielnie uzupełniać swój ekwipunek. Z czasem poznałam fundacje, które pomagają ubierać kobiety-żołnierki. Szyją zimowe i letnie mundury dostosowane do kobiecych wymiarów. Cała ta odzież jest bardzo ładna, wygodna, ale jest jeden problem – to nie jest mundur bojowy. On nie nadaje się do moich zadań. Dlatego noszę go na co dzień, ale kiedy idę na zadanie, ubieram mundur bojowy, który sama sobie kupiłam. Nigdy nie zakładam go poza bojowymi zadaniami. To spodnie marki „M-Tac”, o dwa rozmiary większe, niż potrzebuję, dzięki czemu nie krępują moich ruchów. To jedne z najdroższych spodni, jakie prawdopodobnie są na ukraińskim rynku. Nie chodzi o pieniądze, tylko o to, jak spodnie są uszyte i jak bardzo są wygodne. To samo dotyczy górnej odzieży i butów. Wymagania wobec obuwia są takie: musi trzymać staw skokowy, musi być dostosowane do pory roku i stopa nie może się w nim pocić. I to tylko podstawowe wymagania! Niezbyt lubię „tałany”, chyli obuwie firmy „Tałan”, które wydaje państwo. Najpierw wybrałam sobie markę „Lowa”, a teraz noszę „Salomon”, ponieważ one najlepiej trzymają staw skokowy, który naderwałam podczas treningów.
O mobilizacji
Żeby to nie było zaskoczeniem, warto samemu podejmować decyzje za siebie i za swoje życie. Bo jeśli nie potrafisz podjąć decyzji, zrobią to za ciebie inni i wcale ci się to nie spodoba. Jeśli mówimy o mobilizacji, to wybrać samodzielnie jednostkę, stanowisko, przygotować się i zmobilizować się do tej jednostki jest o wiele lepszym rozwiązaniem, niż czekać, aż złapią cię w jakiejś bocznej uliczce i wyślą tam, gdzie im będzie trzeba. Dlatego zachęcam do większej świadomości. Ważnym elementem jest też przygotowanie psychologiczne, które powinno zaczynać się od poznania samego siebie. Każdy się boi. Nie znam ani jednej osoby, która by się nie bała. Na wszystkich etapach: przed, w trakcie i po. Trzeba poznać siebie: czego dokładnie się boję, co dokładnie mówi mi mój strach? Co robi z moim ciałem? I tak dalej. Trzeba nauczyć się rozmawiać z samym sobą, analizować. Rozmawiać z ludźmi, którzy mogą dać ci radę. Z tymi, którzy przeszli już ten etap i mogą podzielić się doświadczeniem. Czytać książki. Polecam wszystkim przeczytać „Opancerzony umysł” – to duża, gruba książka napisana przez naszego wojskowego. To książka numer jeden zarówno dla tych, którzy służą, jak i dla tych, którzy nie służą, bo opisuje, jak działa nasz mózg. Polecam też „Plemie” oraz „Człowieka w poszukiwaniu sensu”. To książki nie tylko dla wojskowych, ale dla wszystkich, którzy przeżywają wojnę. A wszyscy teraz ją przeżywamy. Trzeba próbować różnych podejść, metod, narzędzi, medytacji. Jeśli już jest świadomość, że psychologowie to nie wrogowie, to trzeba zacząć próbować. Ja na przykład mam poranne zapiski, dziennik wdzięczności, ćwiczenia na stojaku z gwoździami, medytacje oraz dwóch psychologów – jednego od spraw wojskowych, drugiego od osobistych.
Moja osobista strategia, o której często mówię, to moja komunikacja z bliskimi. Rozmawiamy o wszystkim tak, jak jest, ja ich nie okłamuję, a oni mnie nie nakłaniają do rezygnacji z mojego bojowego stanowiska. I to bardzo pomaga. Kiedy przyjeżdżam do domu, wszyscy mnie rozumieją. Patrzę na swoją siostrę i widzę w jej oczach zrozumienie. To samo z moją mamą i siedmioletnią siostrzenicą, która mnie przytula i mówi: „Oleno, wszystko będzie dobrze”.
O wspieraniu mitingów i uwalnianiu jeńców
Kiedy mam możliwość, chodzę na mitingi. Niedawno znów pojechałam wesprzeć ruch Free Azov. Pomyślałam, że jeśli mogę zainwestować (a to właśnie inwestycja!) czterdzieści–sześćdziesiąt minut w to, to to zrobię. Więc pojechałam.
Co daje cotygodniowa akcja wspierająca „Azow”?
Mój przyjaciel pyta: „Po co to wszystko?” A moja odpowiedź jest prosta: „Żebyśmy pamiętali, że mamy jeńców”. On mówi: „Ale przecież i tak pamiętamy!”
I tutaj mogłabym postawić kropkę. Bo mnie też kiedyś się wydawało, że pamiętam, że na Wschodzie toczy się wojna, ale w rzeczywistości… Po prostu miałam to gdzieś w głowie, ale w praktyce nie brałam w tym udziału, nie uświadamiałam sobie, że w Ukrainie od ośmiu lat trwa wojna. Tymi mitingami przypominamy Ukraińcom i całemu światu, że w Ukrainie są jeńcy i że musimy o nich walczyć.
Na te akcje przychodzą ludzie z dziećmi i to także jest proces wychowania. One są przypomnieniem o tym, co robi z nami Rosja. Ja nie mam nikogo w rodzinie w niewoli i nie mogę powiedzieć, co bym czuła, gdyby mój brat, siostra albo ktoś z bliskich znalazł się w niewoli. Nawet boję się sobie wyobrazić, co ci ludzie czują. A kiedy taka osoba zostaje sama ze swoim nieszczęściem, to jest ból pomnożony przez dziesięć. Kiedy ci ludzie widzą, że nie są sami, że inni nie są obojętni, że ktoś walczy o ich bliskich – wtedy łatwiej im to przeżyć.
Dlatego chodzę na akcje i rozmawiam z tymi ludźmi. Ostatnim razem spotkałam żonę towarzysza broni. Od połowy lata on przebywa w niewoli. Kiedy trafił do niewoli, ja byłam w szpitalu. Pisałam wiadomości, próbowałam znaleźć jakąkolwiek informację i potem siostra wysłała mi link z wrogiego konta ze zdjęciem, na którym widać, że chłopak jest w niewoli. Wtedy poczułam jednocześnie ból i ulgę.
Kiedy po kilku miesiącach żona mojego przyjaciela podeszła do mnie na mitingu, wewnątrz mnie wszystko się rozpadło. Ale zebrałam się w sobie i okazałam jej swoje wsparcie oraz wiarę w to, że uda się go odzyskać.
Jakie są jeszcze powody, żeby chodzić na mitingi? To ludzie, którzy wrócili z niewoli. I ważne jest dla nas, żeby wiedzieć, jak oni żyją. Słucham z nimi wywiadów, rozmawiam i wszyscy mówią, że kiedy wracają do domu, ważne jest dla nich wiedzieć, że ktoś o nich walczył.
Najdłuższy czas, jaki spędziłam na froncie bez przerwy, to pięć dób. I kiedy stamtąd wychodziliśmy, rozmawialiśmy z braćmi broni mniej więcej tak: „Ciekawe, co wydarzyło się na świecie przez te pięć dni. Co tam z mostem krymskim – wysadzili go już, czy nie?” Kiedy przyjechali po nas inni żołnierze, wypytywaliśmy ich: „I co tam, co tam?” Bo przez te pięć dni byliśmy w informacyjnej próżni. Ludzie, którzy trafiają do niewoli, też mają to doświadczenie próżni informacyjnej, tylko że o wiele dłużej. Mój dowódca, na przykład, spędził w niewoli pięć lat! Wyobraźcie sobie – pięć lat! Pomyślcie, co czuje człowiek, który wyszedł z niewoli i dowiedział się, że o nim zapomniano. Dlatego chodzę na mitingi, bo uważam, że dla jeńców ważne jest wiedzieć i widzieć, że ktoś o nich walczy.
![Historia Oleny Ryż, kobiety żołnierki na ukraińskim froncie [Kobieta i wojna] 1 Na zdj. Olena Ryż podczas pikiety upamiętniającej Irynę Cybuch. Instagram](https://postpravda.info/wp-content/uploads/2025/09/na-zdj.-olena-ryz-podczas-pikiety-upamietniajacej-iryne-cybuch.-instagram-819x1024.jpg)
O urazie akustyczno–barotraumatycznym (kontuzji) i o tym, jak należy postępować z żołnierzami
Miałam ranę goleni, kilka razy byłam kontuzjowana i przez to zdarza mi się zapominać najprostsze słowa, na przykład „banan”. Nie jestem w tym wyjątkowa – takich jak ja jest wielu. Nie robię z tego tragedii, po prostu mówię ludziom, jak jest.
Nie jestem specjalistką, więc powiem jak zwykły człowiek. Akubarotrauma (kontuzja) to uraz mózgu. Może być mikro- lub bardziej rozległa. Może powodować różne skutki, wpływać na sen itd. Ja na przykład mam silną reakcję na dźwięki przypominające strzały i automatycznie na nie reaguję. Reaguję też na duże muchy, bo dla mnie ten dźwięk przypomina FPV (dron FPV – rodzaj bezzałogowego statku powietrznego sterowanego w trybie FPV).
Skutki urazów są bardzo różne: czasem pojawiają się od razu, a czasem kumulują się i wychodzą dużo później. Mój brat broni miał sześć kontuzji (sześć! – to bardzo dużo).
Mówi się u nas o wojnie przyszłości. Co to jest wojna przyszłości? To drony. Są drony działania i są drony przeciwdziałania. A przeciwdziałanie co to jest? To systemy walki radioelektronicznej (REB). A REB to co? To fale. Przejść się z włączonym REBem, nawet nie na maksimum, tylko na średnich falach, to, przepraszam, można potem bardzo długo wymiotować. Bo te fale mocno wpływają na mózg. Dodajcie do tego zapachy zwłok, pożary. To wszystko się nakłada.
Proponuję nam wszystkim więcej cierpliwości. Na przykład niedawno wyrzucono mnie z taksówki. Kierowca nie chciał mnie wieźć, bo kazałam mu czekać trzy i pół minuty. I wcale mu nie przeszkadzało, że byłam w mundurze. Nie kłóciłam się z nim, ale zmusił mnie do opuszczenia samochodu. Musimy być bardziej wyrozumiali i cierpliwi, bo nigdy nie wiemy, jaka jest czyjaś sytuacja i jakie ma doświadczenia.
Inny przykład: niedawno, spacerując, zobaczyłam na ławce dwóch chłopaków – jeden był w mundurze, a drugi cywilny – obaj byli pijani. Ten w mundurze miał rozbity nos. Moja pierwsza reakcja była – potępić, ale się powstrzymałam, bo nie znam historii tego człowieka. Może stracił kogoś i próbuje ratować się w alkoholu. To nie znaczy, że mamy wszystkim wszystko wybaczać, ale musimy być cierpliwi.
Profesjonalne wsparcie w oddziałach
W jednostkach wojskowych istnieje lista obowiązkowych stanowisk i psychologowie wchodzą do tego wykazu. Psychologowie są, ale jest ich zbyt mało. Jestem ja – osoba, która przychodzi na godzinę sesji do psychologa. To jedna historia. A druga historia – gdy jest pięciuset ludzi i jeden albo dwóch psychologów. No to jaka to będzie pomoc? Choćby mieli najlepsze chęci, nie będzie ona jakościowa. Nie mam jakiejś gotowej recepty, ale powiedziałabym tak: po pierwsze, musimy pamiętać, że pierwszą osobą, która może nam pomóc, jesteśmy my sami. Ważne jest dbanie o swoje zdrowie psychiczne: czytanie książek, medytacja, rozmowa z kimś, znalezienie osoby, która potrafi nas wysłuchać. Oprócz tego powinniśmy troszczyć się o ludzi wokół. Na przykład ja mam swoich braci broni i wspieramy się nawzajem. Następnie – dowódcy, którzy powinni zwracać uwagę na stan swojego personelu. Jeśli widzą, że ktoś źle się czuje, powinni reagować i spróbować pomóc. Potem – dowództwo. Potem – państwo. Wszyscy powinniśmy wspierać się nawzajem.
Ważne jest też dzielenie się i mówienie o swoim stanie. Żołnierze, którzy przeszli różne etapy PTSD (zespołu stresu pourazowego), apatii, stresu, powinni o tym mówić. Bo fundacje, które udzielają pomocy – to jedno. Ale zupełnie czym innym jest, gdy ja, Olena Ryż, medyczka bojowa, od dwóch lat służę i mówię o tym głośno. Nie miałam PTSD, ale miałam ataki, histerie, ciężkie stany, gdy nie mogłam wstać z łóżka, gdy myślałam, że świat kończy się tu i teraz, bo tracić bliskich w takiej ilości jest niezwykle trudno. Potem opowiadam, co robiłam, żeby wyjść z tej przepaści. I ludzie, którzy mnie słuchają, mogą skorzystać z mojego doświadczenia, wziąć je jako przykład: „Skoro ona dała radę, ja też dam”. Nie chciałabym nikomu narzucać tej myśli. Może się mylę. Po prostu próbuję swoim przykładem pomóc innym. Dlatego apeluję do wszystkich wojskowych obecnych w mediach, by dzielili się swoim doświadczeniem.
O ludziach
Mam bardzo wspierające otoczenie – począwszy od obserwujących, a skończywszy na ludziach, którzy robią ogromnie dużo dla naszego kraju i jego zwycięstwa. Otaczam się właśnie takimi osobami. To mój wybór. Będzie dziesięć sytuacji, w których ktoś mnie przytuli, zrozumie, i jedna taka, jak z tamtym taksówkarzem, która przypomni mi, że świat jest różny. Mój wybór – skupiać się na dziesięciu dobrych sytuacjach. Są ludzie, którzy postępują inaczej: potrafią zniweczyć sto silnych historii jakimś jednym przykrym przykładem – i to bardzo mnie smuci. Życzę wszystkim, by pamiętali, że wokół nas jest wiele piękna i wielu ludzi, którzy nas wspierają.
O Ukraińcach, którzy wyjechali za granicę
Dlaczego walczę? Walczę dla siebie. A to bardzo szerokie pojęcie. To moi bliscy, moja godność, moja wolność. Ludzie, którzy wyjeżdżają za granicę, również wybierają siebie, tylko że nasze „siebie” jest różne. To są osoby, które wybrały bezpieczeństwo – swoje i swoich dzieci. Dlatego nikogo nie osądzam, jeśli za granicą nadal wspierają Ukrainę, mówią po ukraińsku, przekazują datki. W samej Ukrainie są natomiast ludzie, którzy noszą mundur na legalnych podstawach, a ja nie podam im ręki, bo wiem, co robią przeciwko Ukrainie, przeciwko zwycięstwu. Moje stanowisko, które wybrałam dawno, jeszcze przed pełnoskalową inwazją, jest takie, że powinniśmy oceniać ludzi wyłącznie po ich osobistych działaniach. Bez przywiązywania się do tego, czy ktoś wyjechał za granicę, czy nie, czy nosi mundur, czy nie, czy jest wolontariuszem, czy nie, czy wpłaca datki, czy nie. Przede mną jest człowiek – mogę ocenić go po jego czynach, po jego osiągnięciach. Jeśli coś mnie oburza, jeśli czuję osąd, przypominam sobie, że nie znam życia tej osoby. Bo nawet jeśli ktoś zachowuje się agresywnie, być może ma ku temu powody.
Dlatego – więcej powściągliwości, więcej akceptacji.
Trzeba też pamiętać, że przed nami jeszcze odbudowa kraju. A do odbudowy potrzebni są ludzie, a ludzi nam zabraknie, jeśli będziemy tak nimi szastać.
O marzeniach
Z marzeniami teraz trudno, niestety. Są takie małe i jednocześnie ogromne. Chyba są dwa, które wyróżniłabym oprócz zwycięstwa i zdrowia moich bliskich. Marzę o psie. I już mam dość marzenia o psie, bo za każdym razem coś się dzieje i wciąż go nie mam. Drugie marzenie – to mieć własną rodzinę, z dziećmi, z miłością w sercu i w objęciach.
![Historia Oleny Ryż, kobiety żołnierki na ukraińskim froncie [Kobieta i wojna] 2 Na zdj. Olena Ryż. Instagram](https://postpravda.info/wp-content/uploads/2025/09/na-zdj.-olena-ryz.-instagram-1024x1015.jpg)
O nagrodach od Zełenskiego i Załużnego
Od Załużnego nagrodę przekazano mi, bo wtedy byłam na leczeniu, a Prezydent wręczał osobiście. Stało się to 1 października 2023 roku. Zełenski nagradzał wtedy wojskowych i rodziny poległych Bohaterów.
Jeszcze wcześniej starszy syn mojej siostry poprosił mnie, żebym, gdy Zełenski będzie mnie nagradzał, przekazała mu od niego pozdrowienia. Trochę mnie to wtedy rozśmieszyło, bo dopiero zaczynałam służbę i nie było mowy o żadnych odznaczeniach od Prezydenta. Ale obiecałam.
I oto nie mija nawet rok, a już słyszę, że mam odebrać nagrodę z rąk Zełenskiego. Wysłano mnie do Kijowa na próbę ceremonii. Ćwiczymy, ustawiamy się, szlifujemy wszystkie ruchy, a w głowie tylko jedna myśl: „Jak mam przekazać pozdrowienia od mojego siostrzeńca?”
Nadchodzi „dzień X”. Wychodzę gdzieś około dwudziesta w kolejności, uśmiech od ucha do ucha i w głowie przygotowany tekst od krewnego. Zełenski wypowiada do mnie słowa powitania, podaje rękę, a ja w tym momencie mówię o pozdrowieniach od syna mojej siostry, a potem wołam: „Służę narodowi ukraińskiemu!”
Było widać, że nie spodziewał się tych pozdrowień i trochę się zmieszał, ale podziękował. Jeszcze chciałam go przytulić, ale nie odważyłam się, bo był zmęczony.
Jak mamy zwyciężyć? Wierzyć
Usunąć słowo „nadzieja”, ponieważ nadzieja może się nie spełnić. A wiara – daje to, co odczuwa nasze serce, ale musi być szczera, absolutna. Wierzę, ufam. Jeśli się waham, muszę znaleźć coś albo kogoś, komu zaufam. I wtedy, jeśli wszyscy będziemy patrzeć na nasze życie przez pryzmat zaufania, wszyscy zaczniemy lepiej pracować na rzecz zwycięstwa.
Ja po prostu przyjmuję moje życie
O siódmej rano po mnie i moich towarzyszach wali moździerz. O dwunastej w nocy kładę się spać w łóżku w luksusowym hotelu w Kijowie – i to wszystko jest moim życiem. Cały czas pracuję nad swoim stanem emocjonalnym i psychicznym. To bardzo ważny moment. Zwłaszcza wtedy, gdy zaczyna się absurd. Gdy nie rozumiesz, co jest normą: kiedy strzelają do ciebie z moździerzy czy wtedy, gdy leżysz w hotelu w wannie pełnej piany i pijesz lemoniadę. Nie mogę dać swojemu mózgowi jednej strony, powiedzieć mu: to jest dobre, a to złe. Bo nie wiem, jak długo to wszystko potrwa.
Gdybym, na przykład, chodziła na linię frontu i powiedziała sobie: „okej, to tylko na parę miesięcy”, to mogłabym się dogadać z mózgiem, żeby trochę wytrzymał. Ale ja nie mam odpowiedzi, jak długo będę chodzić na front, nie mam odpowiedzi, kiedy skończy się wojna, kiedy skończą się ostrzały ukraińskich miast. Dlatego po prostu to przyjmuję. To wszystko teraz jest częścią mojego życia. I mimo tego wszystkiego muszę żyć, moje serce musi bić się.
Czytaj także w PostPravda.Info na temat „Kobieta i wojna”: Alina mogła być modelką, a została pilotką w ukraińskiej armii. „Nie wiem, jak wrócę do cywilnego życia” [ROZMOWA]
![Historia Oleny Ryż, kobiety żołnierki na ukraińskim froncie [Kobieta i wojna] 3 PostPravda, PostPrawda, Post Prawda, Post Pravda, slajd, reklama](https://postpravda.info/wp-content/uploads/2025/09/slajd-nr-1-pl-1024x576.jpg)

