Kobieta i wojna. Historia Oli, czyli opowieści zebrane przez Annę Yovkę

W ramach projektu „Kobieta i wojna” PostPravda.Info prezentujemy kolejną historię ukraińskiej kobiety Oli. Tym razem opowiemy o Mariupolu, głębokiej ranie tej wojny – i o tym, jakim cudem ludzie wydostawali się z okupowanego i zablokowanego miasta. To historia również o tym, jak to jest, gdy twoi bliscy próbują opuścić piekło na ziemi, a ty jesteś tysiące kilometrów od nich i masz minimalne możliwości, aby im pomóc.

Historia została opublikowana w języku ukraińskim w książce Anny Yovki „Wyrwane korzenie” (2024). Przedstawicielka „nowej fali” ukraińskich twórców, autorka licznych opowiadań humorystycznych i fantastycznych, Anna Yovka nagrała 12 wywiadów z ukraińskimi kobietami na temat wojny. Dzięki tłumaczeniu Yulii Fil te historie będą teraz dostępne także dla polskich czytelników.

Pierwsza historia z książki Anny Jowki, przetłumaczone przez Yulii Fil na Postpravda Info: Kobieta i wojna. Historia Kati, czyli historie, zebrane przez Annę Yovkę

Anna Yovka. Życie od początku. Jak wyciągnąć rodziców z okupowanego Mariupolu? Wojna w historii Oli

Ola, marketingowiec, 33 lata

Ola jest moją przyjaciółką. Rozwiodła się przed wojną i wyjechała do Porto w Portugalii na tydzień przed inwazją. Podobnie jak ja, pochodzi z regionu donieckiego, ale poznałyśmy się w Kijowie, kiedy pracowałyśmy razem w agencji PR.

Ola spędziła dzieciństwo w Mariupolu. Jest dość poważną dziewczyną, ma dobre wykształcenie i planuje swoje życie. Zwykle jest opanowana nawet w sytuacjach kryzysowych. Teraz mieszka w Barcelonie i nie widziałyśmy się od początku wojny. Ta rozmowa odbyła się w Teams w listopadzie 2023 roku. Poprosiłam Olę, by opowiedziała mi o swoich rodzicach. Rozmowa okazała się emocjonalna. Nie znam ludzi, którzy mogliby spokojnie słuchać o Mariupolu i okupacji miasta. Słuchając Oli, pomyślałam, że być może przeceniła swoje siły, chcąc napisać tę książkę. Ale mimo wszystko dobrze, że ta rozmowa się odbyła i pozostanie nagrana, bo jest częścią naszej ukraińskiej historii.

Zacznijmy od początku

Jeszcze przed wojną myślałam o przeprowadzce. Pomysł zamieszkania za granicą pociągał mnie od czasów covida. Ponieważ wtedy stała się możliwa praca zdalna, pomyślałam: „Och, mogłabym spróbować zamieszkać gdzieś za granicą, w lepszym klimacie”. Ale trudno było podjąć decyzję. Ponieważ nowe miejsce, konieczność rezygnacji z wynajmowanego mieszkania w Kijowie i wszystkie inne rzeczy, które nas wiążą, opóźniają decyzję.

Podobała mi się Barcelona. Byłam w tym mieście kilka razy, podobał mi się klimat i pomysł spróbowania życia gdzie indziej, ale nigdy nie planowałam przeprowadzki od razu i na stałe.

Miałam wątpliwości, ale wiadomości o wojnie sprawiały, że wracałam do tego pomysłu. I może nie zwracałam na nie uwagi, ale w tamtym czasie spotykałam się z facetem, który po udziale w ATO (operacji antyterrorystycznej na wschodzie Ukrainy) w 2016 roku był w rezerwie operacyjnej. Stworzył wokół mnie „wojskowe pole informacyjne”. Dzięki niemu w moim życiu pojawiła się myśl, że istnieje poważne ryzyko wojny na pełną skalę. Ponieważ przez cały czas wcześniej żyłam w informacyjnej bańce IT, marketingu i kreatywności, gdzie nie było miejsca na wiadomości i nie było zwyczaju rozmawiać o wojnie. On pochodził z innej sfery i kręgu społecznego, a dzięki swojemu doświadczeniu w ATO miał bardziej realistyczny pogląd na sytuację. Trudno mi było ocenić, czy zagrożenie było realne, czy tylko takie się wydawało, ponieważ dużo rozmawialiśmy. W tym samym czasie oczywiście oglądałam wiadomości, śledziłam, co się dzieje.

W grudniu, dwa miesiące przed wojną, moja mama przyjechała odwiedzić mnie w Kijowie, a kiedy wracała do Mariupola i odjeżdżała pociągiem, pamiętam, jak płakałam. Miałam dużo niepokoju, poczucie, że coś może się wydarzyć, przeczucie czegoś złego. Chociaż nie było ku temu obiektywnych powodów. Ogólnie atmosfera w Kijowie w tamtym czasie była jakaś ciężka.

Nieco później, w styczniu, zmieniłam pracę, a w lutym, ponieważ kierownictwo firmy było amerykańskie, zaproponowano nam tymczasowy wyjazd do pracy za granicę. W tym czasie w wiadomościach pojawiały się już informacje, że amerykańskie ambasady ewakuują pracowników i ich rodziny, a Rosjanie przygotowują mobilne szpitale i banki krwi dla rannych. Ta ostatnia wiadomość naprawdę mnie uderzyła, ponieważ wcześniej nie wiedziałam o istnieniu takich przenośnych banków krwi. Pamiętam, że pomyślałam: „To nie jest tylko strzelanie fochów i blefowanie. Oni naprawdę przygotowują się na przyjęcie rannych ludzi. Do czego jeszcze służy bank krwi?”

Firma zaproponowała mi wybór: miesiąc za granicą lub wyjazd na zachodnią Ukrainę. Miałam wątpliwości, ale mój chłopak mnie przekonał. Powiedział: „Lepiej jest dla ciebie zostać za granicą przez miesiąc i stamtąd pracować, niż być świadkiem wojny tutaj, jeśli coś się zacznie. Będzie dobrze, jeśli prognozy okażą się błędne”. Pomyślałam: naprawdę, co mam do stracenia i kupiłam bilety na 15 lutego do Porto (inwazja Rosji na Ukrainę na pełną skalę rozpoczęła się 24 lutego 2022 roku). Kilka dni wcześniej w sieci zaczęły pojawiać się informacje, że Lufthansa przestanie latać do Ukrainy. Inne firmy lotnicze planowały swoją pracę tak, aby nie zostawiać swoich zespołów w Ukrainie na noc. Ta wiadomość zmartwiła mnie jeszcze bardziej. Leciałam z UIA (Ukraine International Airlines), więc nie było żadnych problemów. Wyleciałam z Ukrainy na tydzień przed wojną, z bagażem podręcznym i przekonaniem, że przez miesiąc będę pracowała zdalnie w Porto, a następnie wrócę do Kijowa. Pojechałam sama, ale tak się złożyło, że kilku moich znajomych z poprzedniej pracy również było w tym czasie w Porto. Oto historia mojej przeprowadzki. Nigdy nie wróciłam do wynajmowanego mieszkania w Kijowie, gdzie pozostały wszystkie moje rzeczy.

Pierwszy dzień wojny

Obudziłam się, spojrzałam na telefon i zobaczyłam, że mam mnóstwo wiadomości. Była tam wiadomość od Wowy, mojego byłego męża: „Jesteś w kraju czy nie?”. Pomyślałam: jeśli do mnie pisze, to coś poważnego musiało się wydarzyć. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Sprawdziłam jego wiadomość, a następnie wiadomość mojej matki: „Nie martw się, nic nam nie jest”. Następnie otworzyłam Ukraińską Prawdę i przeczytałam wiadomości: „Uderzenie…”, „Rozpoczęła się wojna na pełną skalę…”, „Uderzenie – Łuck”, „Uderzenie – Iwano-Frankiwsk”. Wszyscy myśleliśmy i byliśmy gotowi na to, że coś wydarzy się na wschodzie: w Ługańsku, Doniecku, Mariupolu, ale nigdy nie myśleliśmy, że tak będzie na całej Ukrainie. Myśl, że w moim kraju nie ma teraz bezpiecznego miejsca, wstrząsnęła mną. Ona sprawiła, że rozpłakałam się z rozpaczy. Byłam sama w moim mieszkaniu w Porto i płakałam. Kiedy trochę się uspokoiłam, zadzwoniłam do rodziców w Mariupolu. Byli spokojni. Powiedzieli, że jadą do pracy i że nie dzieje się nic, co nie wydarzyło się w 2015 roku. Zalałam się łzami i powiedziałam im: „Jedźcie, proszę. Musicie wyjechać…” Odmówili i poprosili, żebym się uspokoiła.

Nie był to pierwszy raz, kiedy musiałam rozważyć przynajmniej tymczasową przeprowadzkę. Kilka miesięcy przed wojną mój chłopak z wojska poprosił mnie, abym porozmawiała z rodzicami o ich planach na wypadek wojny. Podczas rozmowy telefonicznej na ten temat ojciec powiedział mi:

— Nie martw się, córko. Patrz, z Doniecka można było wyjechać w każdej chwili. Mamy samochód. Jeśli zrobi się naprawdę źle, wyjedziemy.

— Co byłoby dla ciebie „naprawdę złe”? – zapytałam.

— Jeśli Rosjanie zaczną chodzić po ulicach z bronią.

To był koniec naszej rozmowy. Muszę przyznać, że w tym momencie mnie uspokoiła. Bo nikt z nas nie przypuszczał, że opuszczenie miasta będzie niemożliwe. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że mogą być blokady. Wierzyłam, że jak coś się zacznie, to rodzice wyjadą, ale sytuacja zaczęła się bardzo szybko rozwijać w złym kierunku.

Wojna w Mariupolu. Ostrzały

Moi rodzice mieszkali na lewym brzegu Mariupola, a w ciągu dnia lub dwóch od rozpoczęcia wojny było wielu uderzeń, trzech z nich w ciągu pięciu minut spacerem od ich domu. Wtedy zacząłam się bardzo denerwować, zadzwoniłam do nich, poprosiłam, żeby wyjechali. W tym czasie były jeszcze pociągi ewakuacyjne, ale rodzice zwlekali z wyjazdem. Zwlekali, aż zaczęli nocować na korytarzu, bo ukrywali się przed ostrzałem. Wtedy mama zaczęła tracić nerwy.

Byłam w kontakcie z koleżanką, której rodzice mieszkali w dzielnicy Prymorskiej, i ona zasugerowała, żeby moi rodzice pojechali do jej rodziców, bo tam było bezpieczniej. Nie zgodzili się od razu, ale po nocy ostrzału, kiedy ściany ich mieszkania trzęsły się przez całą noc, i po tym, jak matka mojej przyjaciółki sama zadzwoniła do moich rodziców i zaproponowała, żeby się do nich wprowadzi, zrobili to. Atmosfera w dzielnicy Prymorskyi wyraźnie kontrastowała z sytuacją na lewym brzegu, gdzie każda noc naznaczona była odgłosami ostrzału artyleryjskiego. Dzielnica Prymorska, położona zaledwie piętnaście kilometrów od lewego brzegu, nadal żyła normalnym życiem. Nikt tam jeszcze nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Parki były pełne ludzi, wszyscy byli zrelaksowani, sklepy były otwarte.

Moi rodzice przyjechali do dzielnicy Prymorskiej przestraszeni. Zaczęli pytać, ile jedzenia jest w domu, oferowali robienie zapasów, nalegali na pakowanie zestawów ucieczkowych. Stopniowo ostrzały zacząły przenosić się na całe miasto. Z lewego brzegu do centrum miasta i szybko dotarły do dzielnicy Prymorskiej. Potem połączenie zaczęło zanikać. Dla mnie osobiście zaczęły się wtedy najstraszniejsze dni. Nieustannie korzystałam z telegramu i śledziłam informacje o tym, gdzie przybywają. Kiedy dotarli do dzielnicy Prymorskiej… Czasami nie było połączenia przez kilka dni, a ja nie wiedziałam, czy moi rodzice jeszcze żyją. Tak naprawdę jestem bardzo wdzięczna rodzicom, bo starali się dawać mi znać o sobie, kiedy tylko było to możliwe. Czasami były to krótkie wiadomości tekstowe. Mieli gdzieś pakiet MTS do wysyłania SMS-ów, ponieważ nie mogli tego robić u innych operatorów. Innym razem szli na dach wieżowca, by wysłać mi wiadomość, że wszystko z nimi w porządku, podczas gdy na niebie wirowały samoloty. Rodzice mówili, że ponieważ chodzili i szukali połączenia, widzieli sytuację. Ponieważ do tego czasu większość ludzi zeszła już do piwnic. Wielu bardzo się bało i w ogóle nie wychodziło. Moi rodzice wyszli, co oczywiście było niebezpieczne, ale dzięki temu mogli zobaczyć, co się dzieje.

Czasami było to bardzo niebezpieczne. Pewnego dnia postanowili wrócić na lewy brzeg do swojego mieszkania po jedzenie. Ojciec poszedł sprawdzić garaż koło domu, na drodze leżało ciało mężczyzny przykryte plandeką. Okna w naszym mieszkaniu były już wybite od fali uderzeniowej lub częściowego uderzenia. Dobrze, że rodzice opowiedzieli mi o tej wycieczce na lewy brzeg później.

Czytaj także w PostPravda.Info na temat „Kobieta i wojna”:  Syrop i popiół

Kobieta i wojna. Historia Oli, czyli opowieści zebrane przez Annę Yovkę
Zbombardowany teatr w Mariupolu, gdzie schroniły się dzieci. Zdjęcie ze strony internetowej Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Ukrainy

Piwnice, ostrzał i wiadomości tekstowe

Na początku marca ludzie mieszkali już w piwnicach. Dobrze, że mój ojciec ma podstawowe umiejętności przetrwania. Zawsze uwielbiał piesze wędrówki i wie o takich rzeczach. Z zawodu jest inżynierem budownictwa. W pewnym momencie mój ojciec przejął inicjatywę. Przekonał ludzi w piwnicy, by zaopatrzyli się w wodę i jedzenie. W tym czasie blokada już się rozpoczęła. Całe miasto zamieniło się w pole bitwy. Drogi były albo zaminowane, albo na linii ognia. Nie było „zielonego korytarza”. Pamiętam, jak każdego dnia ogłaszano, że będzie ewakuacja, „zielony korytarz” – sposób na wydostanie się mieszkańców miasta – ale nigdy do tego nie doszło. I teraz myślę, że może moi rodzice nie wiedzieli o tym w tamtym czasie, ale okrążenie miasta nastąpiło bardzo szybko. Myślę, że nawet zanim ostrzał dotarł do dzielnicy Prymorskiej, miasto było otoczone, a pełna okupacja była tylko kwestią czasu. Wydaje mi się, że przez cały ten czas były tylko dwa pociągi ewakuacyjne. A drugi pociąg znalazł się pod ostrzałem. Być może można było jakoś wyjechać przez Rosję, ale wtedy nikt nie brał takiej opcji pod uwagę.

To był trudny czas dla ludzi w Mariupolu. Wojna, anarchia, potrzeba przetrwania i zdobycia żywności; w mieście zaczęły się grabieże. Ludzie zaczęli mieszkać w piwnicach i gotować na ogniskach. Później pocisk uderzył w podwórko mojej przyjacółki, gdzie mieszkali moi rodzice. Tego dnia myślałam, że to koniec. Bo jeśli trafienie nastąpiło w pobliżu samochodu, to nie było na co liczyć. Na podwórku stało kilka samochodów, niektóre z nich zostały zniszczone przez eksplozję. Samochód moich rodziców pozostał nietknięty. Zaczęli zrzucać bomby awiacyjne na miasto. Dowiedziałam się, że niektórzy ludzie zaczęli wyjeżdżać.

Cały czas wysyłałam SMS-y do rodziców, większość z nich nie docierała, ale robiłam to dalej, bo wiedziałam, że gdzieś moi rodzice odbiorą sygnał i moje wiadomości dotrą do nich. Pisałam im różne trasy, o których się dowiedziałam. Było to dla mnie moralnie trudne, ponieważ nie rozumiałam, co jest najlepsze. Może teraz poleciłabym im odejść, a po drodze wpadliby na minę lub pod ostrzał. Nie wiedziałam, co jest słuszne, ciągle myślałam, że może bezpieczniej będzie dla nich tam zostać. To było trudne psychicznie. Cały czas śnili mi się rodzice. W rezultacie niektóre z moich SMS-ów dotarły do rodziców. Rozmawiali też z ludźmi, ale było bardzo mało informacji. Później moi rodzice powiedzieli mi, że pewnego dnia chcieli dostać się do biurowca Kyivstar, aby złapać połączenie, ale nie mogli tam dotrzeć, ponieważ miasto płonęło, a w pobliżu budynku był ostrzał. Moi rodzice wpadli pod ten ostrzał. Powiedzieli, że upadli na ziemię i czekali, aż się skończy. Brzmi to jak coś z filmu, ale wydarzyło się naprawdę.

Czytaj także w PostPravda.Info na temat „Kobieta i wojna”: Alina mogła być modelką, a została pilotką w ukraińskiej armii. „Nie wiem, jak wrócę do cywilnego życia” [ROZMOWA]

Sen

Moja matka powiedziała mi, że pewnej nocy po tym, jak znaleźli się pod ostrzałem, miała sen. Śniło jej się, że rakieta uderzyła w ich piwnicę i zmiażdżyła jej nogi. Po tym śnie moi rodzice postanowili opuścić miasto za wszelką cenę.

Od czasu do czasu do piwnicy, w której mieszkali moi rodzice, przychodził mężczyzna. Przynosił wodę, jedzenie i wiadomości. Mówił im, że gdzieś w mieście są już wyznaczone miejsca do pochówku, że widział Rosjan kopiących rowy i wrzucających do nich ciała zmarłych. Wielu ludzi umierało na ulicach od ostrzału; te ciała musiały gdzieś trafić, więc zaczęto tworzyć masowe groby. Ten człowiek pracował dla pewnej organizacji i często podróżował po mieście. Pewnego dnia przyniósł trochę mąki i powiedział:

— Czy wiecie, jak zrobić chleb z mąki i wody?

— Nie, nie wiemy – odpowiedzieli mieszkańcy piwnicy.

— W takim razie czas się nauczyć. Ten dialog przyprawia mnie o gęsią skórkę. To jak historia z czasów II wojny światowej. Innym razem przyniósł gołębie. W worku. I moi rodzice zrobili z nich zupę. Wodę brali ze strumienia albo z dużego zbiornika, który znaleźli niedaleko domu. Mąka i gołębie… Jedzenie… I to jest teraźniejszość! Moi rodzice mieli dostęp do wody. Byli ludzie, którzy nie mieli tego luksusu i topili się w śniegu.

Ucieczka

15 marca moi rodzice postanowili opuścić miasto. Pojechali w kierunku Zaporoża, przez Tokmak, a następnie do Wasylówki. Trasę zaplanowali częściowo samodzielnie, częściowo na podstawie informacji z moich SMS-ów. Należy zauważyć, że w samochodzie brakowało benzyny. Tylko tyle, żeby dojechać do Zaporoża, jeśli jechać oszczędnie. Oszczędna jazda pod ostrzałem! Kolumna samochodów ustawiła się w szeregu i zaczęła jechać. Wkrótce po tym, jak konwój ruszył, od czasu do czasu zaczęło pojawiać się połączenie, a mama informowała mnie: jesteśmy na miejscu, minęliśmy punkt kontrolny. Rodzice dotarli do Tokmaku. Tam zostali zakwaterowani na noc w przedszkolu. Moi rodzice byli mile zaskoczeni, że ludzie tam byli wyrozumiali i zapewnili im wsparcie i schronienie. Następnie rozpoczęła się podróż z Tokmaku do Wasylówki. Była to droga życia lub śmierci, ponieważ tam zaczynały się rosyjskie punkty kontrolne na okupowanych terytoriach. Najstraszniejszym momentem było to, kiedy moja matka napisała do mnie: „Został ostatni punkt kontrolny, ale coś mnie niepokoi”. Przez cały czas, gdy jechali, czytałam wiadomości i kanały telegramów w tym samym czasie. A potem zobaczyłam wiadomość, że w tym rejonie rozpoczął się ostrzał i w tym momencie straciłam kontakt z matką. Serce mi pękało.

Poszedłam na czat na Facebooku z ludźmi z mojego uniwersytetu w Mariupolu. Wymieniali się informacjami, ponieważ wszyscy mieli tam rodziców lub przyjaciół. Niektórzy już wyjechali, inni dopiero wyjeżdżali. Na czacie była jedna dziewczyna, która właśnie wyjechała. Napisała: „Wyjechałam, ale teraz trwa ostrzał konwoju, który wyjeżdża”.

I pomyślałam: moi rodzice są tam teraz, niedaleko Wasylówki…

Próbowałam dodzwonić się do mamy, ale nie odbierała. Wybierałam numer raz za razem, aż w końcu dźwięk dzwonka ustąpił miejsca płaczliwemu głosowi mamy: „Ola, był ostrzał, szyby samochodu zostały rozbite przez odłamki, ale nic nam nie jest. Naprawimy szyby i pojedziemy dalej”.

Wybuchnęłam płaczem. To był przerażający moment. Później spojrzałam na mój Apple Watch, który rejestruje bicie mojego serca. Zegarek wysyłał mi wiadomość, żebym się uspokoiła, ponieważ nastąpił gwałtowny skok tętna. To był dla mnie najbardziej przerażający moment.

Moi rodzice wielokrotnie cudem unikali nieszczęcia. Często byli na skraju śmierci. Mogli nie opuścić lewego brzegu, mogli zginąć w dzielnicy Prymorskiej w tej piwnicy, mogli zginąć pod ostrzałem konwoju. Kiedy myli samochód, odłamek przeleciał przez szybę obok kierowcy, rozbijając okno i uderzając w filar między oknami, ale nie trafiając w ludzi. Był to niewielki odłamek, ale wystarczył do rozbicia szyby, co oznaczało, że mógł wystarczyć do skręcenia im karku, a to byłaby ich ostatnia podróż.

Ostatecznie moi rodzice dotarli do Zaporoża. Tam spędzili noc z przyjaciółmi, zatankowali paliwo i pojechali dalej bez zatrzymywania się. Chcieli jak najszybciej dotrzeć do miejsca, które miało stać się ich nowym domem. Jechali do Zdołbunowa (obwód Rówieński), ponieważ stamtąd pochodzi moja mama. Przejechali całą Ukrainą. Kiedy moi rodzice dotarli do Zdołbunowa, byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Pamiętam, że mama i tata wysłali mi selfie po przyjeździe. Myślę, że wyjechali 15 marca, a 16, kiedy byli w drodze, przeczytali wiadomość, że bomba lotnicza zniszczyła teatr dramatyczny w centrum Mariupola…

Dobrze, że moi przyjaciele byli ze mną w Porto. Jestem im niezmiernie wdzięczna, ponieważ starali się odwrócić moją uwagę w każdy możliwy sposób. Byłam bezsilna i nie mogłam nic zrobić, nie mogłam wpłynąć na wydarzenia ani upewnić się, że moi rodzice dotrą tam żywi. Ciężko jest być w ciemności, a w najtrudniejszych momentach ważne jest, aby czas płynął szybciej. Moi przyjaciele bardzo mi w tym pomogli. Zaprosili mnie na miasto, żeby trochę odwrócić moją uwagę. Zadzwoniłam do mojego terapeuty i byłego męża Wowy, bo przy nim mogę pozwolić sobie na smutki, płacz i nie powstrzymywać uczuć. On wie, jak słuchać, jak znaleźć słowa. Nie powiedział, że wszystko będzie dobrze i że moi rodzice wyjadą, bo wtedy nikt tego nie wiedział, ale rozmowa z nim mnie uspokoiła.

Wybór

Moi rodzice żyją i mają się dobrze, ale tęsknią za miastem i życiem, które zostawili w Mariupolu. Nasze mieszkanie jest nienaruszone, chociaż na wyższych piętrach jest wiele zniszczeń, a Rosjanie mieszkają w naszej działce. Wiele domów w mieście zniknęło.

To było ich miasto, miasto moich rodziców. Dawno temu zdecydowali się zamieszkać w Mariupolu. Po pięćdziesiątce trudno jest odbudować swoje życie od zera. Po tym, jak wyjechali, byli bardzo euforyczni, było wiele nadziei, że to terytorium wkrótce zostanie odzyskane, a oni wrócą, aby odbudowywać miasto. Zarówno moja mama, jak i tata pracują w branży budowlanej. Było wiele nadziei, ale teraz nie wiadomo, czy kiedykolwiek będą mogli wrócić. Staram się zachęcać ich do budowania swojego życia już teraz, tam gdzie są, żeby nie czekali. Oni sami to rozumieją… Jeśli wyzwolenie Mariupola się powiedzie, będzie to dla nich pozytywna niespodzianka. Jeśli wyzwolenie się nie uda, będą wiedli ustabilizowane życie tam, gdzie są. Nie ma sensu żyć tylko nadzieją na przyszłość. Życie dzieje się teraz.

Historia miłosna

Mój ojciec pochodzi z Doniecka, a matka ze Zdołbunowa. Studiowała w Makiivce w Instytucie Inżynierii Lądowej. Mój ojciec mieszkał niedaleko tego instytutu i postanowił do niego wstąpić. Kiedy zakochali się w sobie i pobrali, zdecydowali, że nie chcą mieszkać w żadnym ze swoich rodzinnych miast (ani z rodzicami!). Ponieważ mój ojciec uwielbia morze i jako dziecko nurkował, a później uprawiał windsurfing, wybrali Mariupol, miasto nad morzem. To pozwoliło mojemu ojcu wznowić swoje nastoletnie hobby windsurfingu po trzydziestu latach. W tamtym czasie było to coś niesamowitego dla Mariupola. Na początku XXI wieku ludzie widzieli windsurferów tylko w filmach. W Mariupolu nikt tego wtedy nie robił. Kiedy mój ojciec szedł na wybrzeże ze swoją deską, wszystkie dzieciaki z sąsiedztwa przychodziły popatrzeć. Pamiętam, jak mój ojciec wychodził w jasnym kombinezonie, szedł z deską z dużym żaglem, a wszyscy wokół patrzyli na niego ze zdziwieniem: wow! Niesamowiecie! Niektóre dzieciaki podbiegły, a ja zbliżyłam się do niego, wskazując z całej siły: „To mój ojciec, odsuń się” (śmiech). Byłam taką dumną z jego hobby.

Moi rodzice mieli swoje życie w Mariupolu i szkoda, że w pewnym momencie zostało im ono odebrane. Teraz bardzo za tym tęsknią. Zwłaszcza za ich działką nad morzem. To był ich projekt po tym, jak ja, ich jedyne dziecko, wyjechałam do Kijowa. Mój ojciec, choć był już po pięćdziesiątce, nadal uprawiał windsurfing. Więc teraz naprawdę tęsknią za morzem i swoim życiem, które nagle zniknęło.

Chwilę po tych wydarzeniach moja matka przyjechała odwiedzić mnie w Barcelonie. Mój ojciec nie przyjechał, bo chociaż jest zwolniony ze służby wojskowej z powodów zdrowotnych – ma słaby wzrok – martwią się o mobilizację, ponieważ wciąż jest zdolny do służby. Postanowił więc nie ryzykować, chociaż byłoby miło, gdyby oboje jakoś przyjechali.

Dobrze, że ta historia zostanie spisana. Kiedyś we Lwowie kupiłam książkę „Księga mojej rodziny”. Była tylko częściowo wypełniona, ale kiedy wyjeżdżałam z Ukrainy, pomyślałam, że zabiorę ją ze sobą na wszelki wypadek. Kto wie, co się stanie, więc przynajmniej coś się zachowa. W tamtym czasie byłam w bardzo apokaliptycznym nastroju. Uważałam i nadal uważam, że ważne jest, aby zachować historię swojej rodziny, coś w rodzaju przypomnienia o swoich korzeniach. Aby ta historia była bezpieczna.

O mnie i życiu w Barcelonie

Bardzo tęsknię za Ukrainą i teraz, kiedy jestem za granicą, moja tożsamość jest bardziej skrystalizowana. Bo w Ukrainie zazwyczaj nigdy nie mówi się o tożsamości narodowej. Mówi się o regionalnej, tak. Kiedy przyjeżdżasz z Mariupola do Kijowa, mówisz ludziom, że jestem z Mariupola w obwodzie Donieckim. Tutaj jesteś pytany i mówisz im, że z Ukrainy. W Ukrainie, nigdy tego nie analizujesz, ale tutaj, za granicą, często mówisz o swoim języku, czym różni się od rosyjskiego. Jaką mamy kuchnię, kulturę, tradycje. Ludzie tutaj często o to pytają. Chcą spróbować ukraińskiej kuchni narodowej.

Mój przyjaciel z Nowej Zelandii i ja próbowaliśmy tutaj barszczu. W ukraińskiej restauracji zamówił barszcz, pampuszki, warenyki i był zainteresowany spróbowaniem wszystkiego. Kiedy mówisz głośno o swojej kulturze, twoja tożsamość staje się bardziej świadoma. Tak, jestem Ukrainką, mamy taką kulturę, takie pieśni, kuchnię, sztukę. I wydaje się, że głębiej to rozumiesz. Zdajesz sobie sprawę, że to jest twoja tożsamość i chcesz ją zachować, a nie zasymilować i sprawić, by całkowicie zniknęła. Chcę podjąć wysiłek, aby moje korzenie nie zostały utracone.

Uczę się hiszpańskiego, ale powoli. Na początku nie byłam zbyt zmotywowana do nauki, ponieważ moja praca jest w języku angielskim, a w Barcelonie można w zasadzie przetrwać, jeśli mówi się po angielsku. Teraz uczę się z nauczycielką w Preply (tak przy okazji, to firma z ukraińskimi właścicielami) raz w tygodniu. Mówi po ukraińsku i hiszpańsku, więc idzie nam całkiem szybko. Uczę się już od około trzech miesięcy.

Kobieta i wojna. Historia Oli, czyli opowieści zebrane przez Annę Yovkę
Ola w Hiszpanii. Z prywatnego archiwum

Hiszpańska kultura

Przed pandemią nigdy nie marzyłam o przeprowadzce za granicę. Stało się to po pandemii i po rozwodzie. Pojechałam z przyjaciółmi na Cypr, a kiedy wróciłam, zobaczyłam uderzającą różnicę w sposobie życia starszych ludzi w Europie i w Ukrainie. Tutaj, w Hiszpanii, starzenie się nie jest straszne. Starsi ludzie mają wiele możliwości, są bardzo towarzyscy, dobrze sytuowani i mogą sobie pozwolić na życie do późnej starości. Na przykład rano idę do biura, a oni piją kawę lub wino w kawiarni i omawiają wiadomości. Emeryci tutaj wyglądają dobrze i są zadowoleni ze swojego życia. To samo zauważyłam na Cyprze. Zrobiło to na mnie duże wrażenie. Potem przyjechałam do Ukrainy, zobaczyłam jakie mamy kontrasty i pomyślałam: „Nie chcę tego. Boję się zestarzeć w Ukrainie”.

Ogólnie rzecz biorąc, jeśli chodzi o hiszpańską kulturę, podoba mi się – język, flamenco, architektura i wszystko inne. Jeśli chodzi o społeczeństwo, to oczywiście dostrzegam zarówno pozytywne, jak i negatywne aspekty. Na przykład, nie czuję, że mieszkam w bardzo technologicznym mieście. Może dlatego, że nie jestem w Madrycie. Tutaj, w Barcelonie, nie mam poczucia, że żyję w postępowym społeczeństwie. Może jest postępowe pod względem bezpieczeństwa socjalnego, równowagi między życiem a pracą, sportu, równości płci. Ludzie tutaj uprawiają sport, biegają, mają hobby, prowadzą bardziej zrównoważone życie, ale jeśli chodzi o takie rzeczy jak cyfrowe zarządzanie dokumentami lub inne rzeczy, to nie. Kiedy patrzysz na te strony, na ten sektor usług, myślisz: „O mój Boże, chcę przyjechać do Ukrainy i żeby ci szybko to zrobili, i to wszystko”. Sektor usług i sektor cyfrowy w Ukrainie są bardzo silne. W Hiszpanii te obszary pozostają daleko w tyle. W porównaniu z Ukrainą, to trochę oldschool. Nie powiem, że jest to idealne miejsce. Tak, klimat jest dobry, społeczeństwo jest dość otwarte na obcokrajowców.

Barcelona to międzynarodowe miasto. Ale jest wiele rzeczy, które miałam na Ukrainie, a których nie byłam w stanie docenić: cały sektor urody i usług; prawdopodobnie nie jadłam tu tak dobrego jedzenia jak na Ukrainie. Wszystko związane z pracą fizyczną: naprawa butów czy ubrań. Tutaj wszystko nie jest zrobione bardzo dobrze, podczas gdy w Ukrainie zawsze chodzi o jakość.

W Ukrainie ludzie szybciej dorastają. Być może dlatego, że mamy trudne życie. Ludzie tutaj pozostają niedojrzali przez bardzo długi czas. My jesteśmy bardziej dojrzali emocjonalnie, mamy o wiele więcej doświadczenia życiowego, więc kujemy żelazo póki gorące. Hiszpanie są infantylni, zwłaszcza tutejsi mężczyźni – wygrzewający się na słońcu, którzy nigdy w życiu nie mieli żadnych problemów. Co w zasadzie nie jest złe, ale to trochę ekstremalne. W końcu charakter człowieka kształtuje się poprzez życiowe przeszkody.

Czytaj także w PostPravda.Info na temat „Kobieta i wojna”: http://Daria Zymenko: Może mam powiedzieć „przepraszam, że mnie

Wrócić czy zostać

Ewolucja mojej opinii na temat powrotu lub niepowrotu do Ukrainy po wojnie jest dość nieliniowa. Kiedy przeprowadziłam się tu po raz pierwszy, analizując ścieżki życiowe moich rodziców i przodków, byłam bardzo zła na okoliczności, na Rosję i fakt, że ten sąsiad nigdzie się nie wybiera, czy nam się to podoba, czy nie. To znaczy Rosja będzie istnieć w jakiejś formie. Jak dotąd nie mogę sobie wyobrazić scenariusza, w którym Rosja całkowicie znika i musimy zaakceptować to jako pewną rzeczywistość. Warunki, w jakich będziemy sąsiadami, to inna sprawa; być może będą to bezpieczniejsze warunki, ale ten sąsiad będzie istniał.

Analizuję życie moich rodziców i zdaję sobie sprawę, że żyli dobrze przez około dziesięć lat swojego dorosłego życia, nie licząc dzieciństwa. Najpierw był upadek Związku Radzieckiego, potem lata dziewięćdziesiąte. Dopiero na początku XXI wieku żyło im się dobrze i cieszyli się życiem. Potem przyszedł kryzys 2008 roku, potem rewolucja 2014 roku, potem Covid, wojna i utrata wszystkiego. Pomyślałam sobie, że być może ten region nie będzie wkrótce miał spokojnego życia.

Jeśli przeanalizujemy historię Ukrainy, zobaczymy wojnę – głód – wojnę – upadek Związku Radzieckiego i coś takiego ciągle się dzieje. To historia z wieloma katastrofami. Byłam bardzo zła, że jesteśmy w miejscu, w którym zderzają się cywilizacje zachodnia demokratyczna i wschodnia autorytarna, a Ukraina jest gdzieś pośrodku.

Kiedy się przeprowadziłam, byłam taka zła, że postanowiłam robić wszelkie wysiłki, aby zintegrować się i zbudować swoje życie tutaj w Hiszpanii, pomimo faktu, że regularnie przekazywałam „donaty” na rzecz Ukraińskich Sił Zbrojnych, śledziłam wiadomości i całym sercem wspierałam Ukrainę. Ale później moje nastawienie nieco się zmieniło i chciałam wrócić, gdy tylko nadarzy się okazja, być może dlatego, że poczułam różnicę kulturową i moja ukraińska tożsamość w końcu się wykrystalizowała. Pamiętam, jak byłam na festiwalu muzycznym; grali słynny hiszpański utwór i wszyscy zaczęli śpiewać. Nie znałam tej piosenki, ale zdałam sobie sprawę, że gdyby ten festiwal był w Ukrainie i graliby na przykład „Chervoną Rutę”, to też bym ją zaśpiewała. I w tym momencie poczułam się samotna i to było bardzo smutne. Najwyraźniej, bez względu na to, jak dobrze nauczę się języka, nie wpasuję się w kod kulturowy i nie stanę się tutaj w 100% mój. I też, być może, przez to, że nie miałam tego doświadczenia bycia na Ukrainie w czasie wojny, nie jestem już na Ukrainie do końca u siebie, niestety. Jestem gdzieś pośrodku i to jest chyba osobna kategoria. Jesteśmy Ukraińcami na emigracji. Więc teraz mam taką sytuację: kiedy wojna się skończy, rozważę, co będę tu miała. Jeśli mam już tutaj poważne kotwice – mieszkanie, relacje – to raczej nie będę rozważała powrotu.

Miałam silne poczucie nostalgii, był czas, kiedy moje wahadło mocno się wychyliło i chciałam wrócić do Kijowa. Wynikało to głównie z poczucia samotności i nagromadzenia zmęczenia. Ale w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że przyjadę do Kijowa i nie będzie już moich przyjaciół, nie będzie już wszystkich ludzi, za którymi tęsknię, ponieważ są rozproszeni po całym świecie. I znowu będę potrzebowała czasu, aby znaleźć nowych przyjaciół i znajomych. I tak przez jakiś czas znów będę czuła się tam samotna. Dlatego moja nostalgia za Kijowem jest nostalgią za moim dawnym życiem, które nie jest już możliwe do odnalezienia w tej samej formie. Niestety, to życie jest już przeszłością i nie będę w stanie poczuć go ponownie, przyjeżdżając do Kijowa. Uświadomienie sobie tego nie było dla mnie łatwe. Teraz wydaje mi się, że te siedem lat, które przeżyłam w Kijowie były wspaniałe, ale wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Ale to też jest romantyzm. O ile pamiętam, było wiele wyzwań po przeprowadzce do Kijowa z Mariupola, a naprawdę fajny okres w Kijowie zaczął się dla mnie trzy lata po przeprowadzce. Ale Kijów stał mi się bliski i prawdopodobnie odczuwam nawet większe emocje w związku z wiadomościami o uderzeniach na Kijów niż na Mariupol, mimo że jest to miasto mojego dzieciństwa.

Obecnie w mojej pracy rzadko mam kontakt z rynkiem ukraińskim i czuję, że te więzi z Ukrainą słabną. Nie wiem już o wszystkich projektach, które się tam odbywają i o wszystkich istotnych kontekstach. Oczywiście ten dystans od kontekstów można wypracować w ciągu kilku miesięcy, ale pewna strata już nastąpiła.

Dopóki w Kijowie istnieje niebezpieczeństwo, nie myślę o powrocie. Bo czy chcę żyć samotnie w Kijowie i nie spać w nocy z powodu ataków Szachedowych? Być w niebezpieczeństwie, kiedy jest możliwość bycia bezpieczną? Nigdy nie uważałam siebie za patriotkę, ale mimo to moja tęsknota za Ukrainą jest teraz bardzo silna i nie ukrywam tego przed samą sobą. Mimo wszystko to połączenie z moją ojczystą ziemią i kulturą, z moimi korzeniami, jest bardzo silne. Przez ostatnie dwa lata czułam się tak, jakby uderzyła w ciebie fala i obracała cię dookoła, twoje życie zmieniało się o 180 stopni, a najciekawsze i najbardziej przerażające jest to, że to nie koniec.

Ludzie nieustannie się zmieniają. W tak burzliwych czasach zmiany są jeszcze bardziej intensywne. A ja czuję się jak „Ola 3.0”. W Mariupolu Ola była jedną osobowością, potem w Kijowie była Ola w wersji 2.0, a teraz w Barcelonie czuję się, jakbym żyła trzecim życiem. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że będę żyć w świecie, który przechodzi przez tak niezwykłe okoliczności. Wyobrażałam sobie najgorsze scenariusze, w których Ukraina nie istniałaby i myślałam o tym, jak smutno byłoby być narodem bez własnego kraju. To straszne, ale niestety zdarza się w historii.

O aniołach

Jak się poznaliśmy? Oboje rozwiedliśmy się mniej więcej w tym samym czasie, latem 2021 roku, sześć miesięcy przed wojną. Poznaliśmy się na tinderze i zaczęliśmy rozmawiać. Fakt, że przeszliśmy przez podobne etapy w życiu, zbliżył nas do siebie. Na naszej pierwszej randce powiedział mi o swoim obowiązku wojskowym: w przypadku wojny musiał zgłosić się do jednostki wojskowej w ciągu dwudziestu czterech godzin. Zmartwiło mnie to, ale odpuściłam, wydawało mi się to mało prawdopodobne. Okazało się jednak, że tak właśnie było. W pewnym momencie, już w trakcie wojny, kiedy stało się jasne, że to będzie długi czas i planowałam spędzić ten czas za granicą, a on planował w pełni poświęcić się wojsku, postanowiliśmy się rozstać. Pozostajemy jednak w kontakcie jako dobrzy przyjaciele. Spotkaliśmy się, gdy przyjechałam do Ukrainy odwiedzić rodziców w Zdołbunowie. Nie było to łatwe. Niestety, bez względu na to, jak trudne to jest, musimy przyznać, że nasze drogi życiowe rozeszły się na jakiś czas, a może na zawsze. Być może spotkaliśmy się po to, by on, niczym mój anioł stróż, mógł zwrócić moją uwagę na wybuch wojny i namówić mnie do wyjazdu. W każdym razie jestem mu bardzo wdzięczna, to bardzo wartościowa osoba, mój kompas moralny.

W tym tygodniu

SimRus – Symulator Ruskiego Miru

SimRus - Symulator Ruskiego Miru, czyli jak wygląda życie w Rosji. Tekst stworzony na podstawie prawdziwych historii.

Musk kupił Twittera z pomocą funduszu 8VC, który zatrudnia synów rosyjskich oligarchów

Sąd w Kalifornii nakazał firmie X ujawnić dane swoich inwestorów. Wśród nich znalazł się fundusz 8VC, który obecnie zatrudnia synów rosyjskich oligarchów.

Partia Umarłych przeciwko putinowskiej Rosji

Partia Umarłych rozpoczęła swą działalność jako projekt artystyczny i polityczny w 2017 roku w Petersburgu i stała się znana ze swoich akcji, występów i innych wydarzeń w Rosji. Władze Kremla uznały ją za zagrożenie i zaczęły prześladować jej członków. Wielu działaczy partii zostało zmuszonych do emigracji i obecnie organizują podobne akcje na całym świecie.

Ukraińscy żołnierze szukają zemsty na siłach Putina w Kursku

Ukraińcy szukają zemsty na swój sposób i chcą napierać na terytorium wroga - relacjonuje z Ukrainy Askold Krushelnycky.

O papieżu i Bogu w czasie wojny: Paweł Gonczaruk, biskup, który został w Charkowie [WIDEO]

Biskup diecezji charkowsko-zaporoskiej Paweł Gonczaruk nie opuścił miasta, leżącego bardzo blisko linii frontu przez całą inwazję Rosji na Ukrainę.

Rosyjskie zagrożenie militarne dla krajów UE w epoce sztucznej inteligencji [ROZMOWA]

Wywiady wielu krajów Europy coraz głośniej informują, że rosyjskie zagrożenie militarne, to wcale może nie być perspektywa lat. Politycy natomiast zdają się te przesłanki ignorować, nie zdając sobie sprawy, że tak naprawdę Rosja już teraz jest gotowa do wojny z krajami Unii Europejskiej i potrzebowałaby kilku miesięcy na przegrupowanie, tak aby mieć siłę na ofensywę np. na Polskę czy kraje bałtyckie.

Andrzej Ossowski zaatakowany przez Rosjan. Wiemy, kto stoi za dezinformacją

Prof. Andrzej Ossowski z Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie to jeden ze specjalistów, jacy są zaangażowani w prace poszukiwawcze i ekshumacyjne dot. tzw. zbrodni wołyńskiej. Oto, kto go atakował.

Straty Rosjan na wojnie z Ukrainą. Bilans sięgnął miliona ludzi

Według Ukrainy straty Rosjan w ludziach przekroczyły dziś milion osób. Chodzi nie tylko o ofiary śmiertelne, ale również o rannych, którzy nie będą w stanie wrócić już na pole bitwy.

Francuski gigant Renault zainwestuje w fabryki dronów w Ukrainie. Prowadzi już rozmowy z MON [TYLKO U NAS]

Francuska firma Renault prowadzi już rozmowy z ukraińskim Ministerstwem Obrony Narodowej w sprawie wspólnego uruchomienia produkcji dronów na potrzeby Paryża i Kijowa.

Ukraińcy w Polsce dołożyli do PKB 100 mld zł w 2024 roku. Przez 3 lata, to 8 razy więcej niż Polska wydała na całą pomoc dla Ukrainy

Ukraińcy w Polsce wygenerowali łącznie ok. 328,6 miliarda złotych PKB w latach 2022–2025. To oznacza, że 40,3 mld złotych, jakie zainwestowaliśmy przez trzy i pół roku w obecność Ukraińców w Polsce to zaledwie 12,26 procent czystych zysków finansowych dla naszego PKB. Kwota ta przewyższa o 87,74 procent wkład Polski w wojnę w Ukrainie oraz w pomoc przybyłym do nas uchodźcom.

Putin po raz pierwszy po serii ataków Ukrainy zabrał głos. Odrzucił negocjacje z Zełeńskim

Władimir Putin zabrał głos pierwszy raz po serii ataków ze strony Ukrainy i odniósł się do propozycji spotkania, jaka wypłynęła od Wołodymyra Zełeńskiego.

Rozszerzenie NATO czy rosyjski imperializm: co jest winne wojnie w Ukrainie?

„Czy to imperialistyczne impulsy Putina doprowadziły do inwazji Kremla, czy też lekceważenie przez NATO obaw Rosji o bezpieczeństwo?”

Ataki na Krym i Rosję. Jaka jest skala sukcesów Ukrainy?

W nocy ukraińskie drony i rakiety miały zaatakować Krym, który pod okupacją Rosji znajduje się od 2014 roku, a także obwody kurski i biełgorodzki na terenie Federacji Rosyjskiej. Częściowo Kreml potwierdził, że doszło do ataków, ale jaka była ich skala?

Powiązate tematy