Co mają ze sobą wspólnego Cyganie kradnący czołgi wroga traktorami, babcia strącająca drony słoikiem z kiszonymi pomidorami, Duch Kijowa, Czornobajiwka i russkij wojennyj korabl, idi na c**j? Bez względu na ilość prawdy w danej historii, każda z nich miała służyć podtrzymaniu ukraińskiego społeczeństwa po inwazji Rosjan na Ukrainę w lutym 2022 roku. Społeczna propaganda w Ukrainie działała przez długi czas. Jak i co z nią teraz?
Duch Kijowa to nie Superman
Zacznijmy od Ducha Kijowa, bo to chyba pierwsza z „miejskich legend”, jaka na dobre zagościła w przestrzeni publicznej po 24 lutego 2022 roku. Według niepotwierdzonych nigdy oficjalnie informacji, miał to być bohaterski pilot myśliwca Mig-29, który tylko w trzech pierwszych dniach inwazji, rzekomo zestrzelił w trakcie bitwy o stolicę aż sześć wrogich maszyn. Miały to być dwa Su-35, dwa Su-25, jeden MiG-29 oraz jeden Su-27. Takie informacje po pierwszym wojennym szoku bardzo budowały morale Ukraińców, nie tylko cywilów, ale i wojskowych. Podejrzewam, że ci ostatni raczej mniej niż bardziej wierzyli w istnienie takiego Supermana.
Same zestrzelenia rosyjskich samolotów faktycznie zostały oficjalnie potwierdzone, niemniej nigdy nie potwierdzono tożsamości pilota. Pod koniec kwietnia 2022 roku m.in. „New York Post” informował o śmierci Ducha Kijowa, jakim miał być Bohater Ukrainy, major Stepan Tarabałka, który do czasu zestrzelenia jego maszyny, miał strącić w sumie 40 samolotów wroga.
Sęk w tym, że służby prasowe Sił Zbrojnych Ukrainy niemal natychmiast zdementowały tę informację. Tzn. potwierdziły śmierć majora, ale zaprzeczyły, by był on Duchem Kijowa oraz, że zestrzelił 40 maszyn. Dziś przyjmuje się, że Duch Kijowa obejmował całą grupę wspaniałych, ukraińskich pilotów, którzy faktycznie bronili kijowskiego nieba w pierwszych dniach wojny z niemałymi sukcesami.
Ukraińskie „pidtrymki”
Historia, która może dziś już budzi w niektórych uśmiech, w pierwszych dniach pełnoskalowej, rosyjskiej agresji była jednym z ważniejszych elementów „pidtrymki”, czyli podniesienia morale i wiary Ukraińców w to, że mogą przetrwać i postawić się silniejszemu przeciwnikowi, który przecież od początku twierdził, że Kijów nie ma już żadnego lotnictwa. Uważano, że samą stolicę można zdobyć w 2-3 dni, a cały kraj w 2-3 tygodnie.
Mniej popularną analogią do Ducha Kijowa był Ukraiński Żniwiarz, mityczny żołnierz piechoty, który miał samotnie zabić 20 rosyjskich wojskowych. I nie jest ostatnia miejska legenda. – Pamiętam opowieść, jaka grzała nasze serca i rozweselała, kiedy na miasta spadały pierwsze bomby, o tym, jak pewna ukraińska babuszka miała poczęstować żołnierzy rosyjskich słonecznikiem mówiąc, że jak już zginą, to będzie pożytek, bo choć słoneczniki z nich wyrosną – przypomina Anna Maria Dyner, analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, specjalizująca się w tematyce wschodniej.
Słonecznik, jeden z symboli Ukrainy, pojawiał się tu niewątpliwie nie bez powodu. – Bywało, że na niektórych zdobytych przez Ukraińców punktach kontrolnych, faktycznie rozrzucano ziarna słonecznika, a te szybko wzrastały. Widziałem takie obrazki w pobliżu Izium, niedługo po wyzwoleniu terenu, jesienią 2022 roku – wspomina Piotr Kaszuwara, prezes Fundacji Przyszłość dla Ukrainy UA Future, która zajmuje się pomocą humanitarną na terenach przyfrontowych.
Jedzeniem we wroga
W innej historii, kolejna babuszka z kolei miała nagotować Rosjanom jedzenia, po którym dostali potężnej niestrawności i poumierali. – No i była jeszcze babcia strącająca drona słoikiem z ogórkami – wylicza Dyner. Babcie jako symbol trwałości i stałości to jedno, w przypadku tej ostatniej trwał spór, czy były to kiszone ogórki, czy kiszone pomidory, jakie najczęściej przygotowuje się w dość dużych słoikach. – Ta legenda bardzo mocno wrosła w umysły Ukraińców, nawet i żołnierzy, bo kiedy trafiali do jakiejś wioski i ktoś częstował ich jedzeniem, to rzadko chcieli je brać. Jeden z nich opowiadał mi, jak jedna babuszka sama nabrała potężną porcję mięsa i ziemniaków, zjadła najpierw sama, żeby nam pokazać, że niczego do strawy nie dodała. Dopiero, kiedy zobaczyliśmy, że żyje, to zaczęliśmy się śmiać i rzuciliśmy się łapczywie na jedzenie – wspomina Kaszuwara.
Ukraińscy dziennikarze, w poszukiwaniu prawdziwych, takich realnych, dzielnych babuszek pewnego dnia dotarli do pani Leny. Jak później się rozpisywano, to właśnie ona w Kijowie miała strącić wrogiego drona słoikiem z kiszonkami. Kobieta tłumaczyła w wywiadach, że to były jej ulubione kiszone pomidory ze śliwkami w litrowym słoiku, a całą resztę zdjęć, w tym te z ogórkami, nazwała fejkami.
Nim bowiem dziennikarze zidentyfikowali panią Lenę, to wyobraźnia internautów pękała w szwach, wysyłając w sieć setki pomysłowych memów z ogórkami i pomidorami. Prześcigając się w domysłach. Czemu tak było? To w rozmowie wyjaśnia 20-letnia Nika z Charkowa. Memy pozwalają jej nie myśleć o wojnie tylko w strasznych kategoriach. I chyba właśnie o to chodziło z „pidtrymką”. – Celem na pewno było zbudowanie morale napadniętego społeczeństwa. Pokazanie jednocześnie światu, że ludzie w Ukrainie się nie poddali. Propagandowo wykorzystano różne historie, nierzadko wiele opowieści i faktów łącząc w jedną narrację, dodając do niej swoje przeinaczenia, po to, by znajome historyjki, niemalże z sąsiedztwa, podtrzymywały ducha – mówi Anna Maria Dyner.
– Chyba ostatnią z tego typu historii była informacja, która obiegła niektóre kanały w Telegramie. To było 24 sierpnia 2023 roku w Awdijiwce. Pracownicy komunalni, którzy zajmowali się uprzątaniem gruzów i porządkowaniem miasta po bombardowaniach, mieli ręcznikiem schwytać rosyjskiego drona, który zawiesił się w pobliżu jednego z okien. Historie powtarzały potem nawet kanały członków wojskowej administracji Awdijiwki, ale wywiadu z komunalczykami nikt jakoś nie przeprowadził. Niemniej na Dzień Niepodległości Ukrainy, to była kolejna dobra historia – śmieje się Piotr Kaszuwara.
Słynny okręt wojenny z Wyspy Węży
Wszyscy zapewne doskonale nadal pamiętamy jeden z najsłynniejszych, wiralowych tekstów tej wojny, czyli russkij wojennyj korabl, idi na c**j. Te słowa padły naprawdę, zachowały się oryginalne nagrania dźwiękowe. W ten sposób obrońcy z Wyspy Węży odpowiedzieli Rosjanom na wezwanie do poddania się, jakie Federacja Rosyjska wystosowała do nich w pierwszych godzinach pełnoskalowej inwazji.
Za Wikipedią: „Autor tego zawołania, oficer straży granicznej Bohdan Hockij został wzięty do niewoli przez Rosjan, a po niemalże trzech miesiącach odzyskał wolność w wyniku wymiany jeńców. Wcześniej wypowiedzenie frazy przypisywano oficerowi Romanowi Hrybowowi, który także został wzięty do niewoli przez Rosjan, a wolność odzyskał po prawie miesiącu niewoli. Hockij zeznał w wywiadzie, że przypisanie frazy Hrybowowi było celowe i miało miejsce, aby nie zaszkodzić nadal przebywającemu w niewoli autorowi”.
Z perspektywy czasu łatwiej więc zrozumieć ukrywanie Hrybowowa przez ukraińskie władze w centralnej Ukrainie i późniejszy brak dostępu do niego, w pierwszych tygodniach po wyjściu z niewoli. Natomiast wisienką na torcie tej historii jest fakt, że rosyjski krążownik Moskwa wysłany w stosownym kierunku przez obrońców z Wyspy Węży, w końcu się tam znalazł, bo zatonął po udanym ataku Ukraińców. Pogrążyły go rakiety Neptun w kwietniu 2022 roku.
Cygański ciągnik
Kolejnym hitem byli niewątpliwie Cyganie kradnący traktorami rosyjskie czołgi. W wielu memach twierdzili, że nie ukradli, a – „spizd…li”. Z niektórych informacji czy nagrań wynika, że do takiego zdarzenia faktycznie mogło dojść. Podobno w okolicach Chersonia.
Bardzo ciekawie podsumował to na początku marca 2022 roku Marek Kozubal na łamach „Rzeczpospolitej” pisząc, również w odniesieniu do cygańskiej kradzieży czołgu, iż „nie wiadomo, jak potoczą się działania militarne, ale już można powiedzieć, że Ukraina wygrywa wojnę informacyjną. Jej narracja przebija się do światowych mediów”. I rzeczywiście, początek wojny był niewątpliwym sukcesem Ukrainy w zakresie soft power. Świetnie wypadał sam prezydent Zełeński w swoich dramatycznych wystąpieniach. I kto wie, czy to szybko podbite wtedy morale, plus szok pierwszych wybuchów, aby nie sprawiły, że Ukraina nie upadła aż do dziś?
Jedną z ciekawszych historii, ale też zapewne w jakimś stopniu miejską legendą, jest Czornobajiwka, czyli lotnisko pod Chersoniem. Miało się ono stać dla Rosjan symbolem podobnym do obrony lotniska przez Ukraińców w Doniecku w 2014 i 2015 roku. Stała się jednak bezdyskusyjnie symbolem porażki i wręcz głupoty Rosjan. Mimo notorycznych zniszczeń umieszczali oni tam sprzęt i ludzi. Oni stawiali, Ukraińcy niszczyli. I tak ciągle, i tak w kółko. Nie wiadomo dlaczego. Niektóre rachunki mówią nawet o blisko trzydziestu tego typu powtarzających się zdarzeniach. Prawdy pewnie się nigdy nie dowiemy, ale faktem jest, że Czornobajiwka stała się później tematem wielu wojennych przyśpiewek.
No i język ukraiński zyskał nowe słowo czornobaić. Oznacza ono dziś w kółko powtarzać coś głupiego.
Społeczna propaganda w Ukrainie po dwóch latach wojny
W Charkowie wiszą plakaty i billboardy, z których biją do nas teksty typu „Charków żyje i pracuje”, sygnowane dumnie przez mera Ihora Terechowa. Irpień, Bucha – przy wjeździe do tych miast witają nas znaki „Miasto bohaterów”. Graffiti na murach budynków we wschodniej Ukrainie oznajmia, że dana miejscowość „zawsze będzie Ukrainą”. W Kupiańsku na zgliszczach cytowane są wiersze ukraińskich wieszczów. Ale miejskich legend jest jakoś mniej. Jak wynika z rozmów z wieloma Ukraińcami, jacy nie wyjechali z kraju i zdecydowali się żyć pod ostrzałem, mają dość opowiastek. Już w nie nie wierzą, gdy widzą, że np. parlamentarzyści wciąż mają wyższą pensję niż obrońcy ojczyzny.
Media jednak wciąż szukają tego typu historii. Jak w przypadku ostatniego ataku Rosjan w obwodzie charkowskim. Czornobajowiono w wielu nagłówkach, że oto trwa „bitwa o Charków” albo, że „Rosjanie idą na Charków”. A to nieprawda, to znów pewna legenda. O czym zresztą pisał Piotr Kaszuwara oraz Askold Krushelnycky w PostPravdzie, zaznaczając, że choć istnieje niebezpieczeństwo dla drugiego co do wielkości miasta Ukrainy, to jednak używanie terminu „bitwa o Charków” to wciąż spore nadużycie.
Śmiem przypuszczać, że tak wykreowana negatywna „legenda”, na obecnym etapie wojny, niczego dobrego społeczeństwu nie da. Może tylko poza potęgowaniem strachu. A przecież nie o to chodziło we wszystkich opisanych wcześniej przypadkach.
Kolejne mrożące krew w żyłach informacje o atakach na Charków, wizje ponownej ucieczki, spakowane plecaki ewakuacyjne, zatankowane samochody, pełne spiżarnie, w butelkach woda. Nie tego potrzebuje dziś ukraińskie społeczeństwo. Zdaje się, że nie potrzebuje też już wyśnionych opowieści o nieistniejących sukcesach. Impas, który trwał na froncie przez dłuższy czas sprawił, że obie strony potrzebują teraz spektakularnego i realnego zwycięstwa. Zarówno Ukraina, jak i Rosja. Wojna trwa.
Autorka: Karolina Baca-Pogorzelska
red. Piotr Kaszuwara, Jędrzej Morawiecki