Formuła „ziemia za pokój” wisi w powietrzu. Ale czy się sprawdzi? Kto mógłby być przeciwny porozumieniu pokojowemu w Ukrainie?
Wyobraźmy sobie: Ukraińcy oddają część ziemi, Rosjanie zgadzają się na pokój i wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Nic dziwnego, że były prezydent Donald Trump twierdzi, że uda mu się tego dokonać w ciągu 24 godzin. 60 minut to długość programu telewizyjnego „The Apprentice”. Powinno wystarczyć.
Ale najpierw trzeba powiedzieć Ukraińcom, że jeśli odmówią negocjacji, to Stany Zjednoczone natychmiast przestaną dostarczać im broń. Jak mogą odmówić rozmów pod wpływem takiego argumentu?
Wtedy trzeba powiedzieć Rosjanom, że jeśli odmówią negocjacji, Stany Zjednoczone zwiększą dostawy broni na Ukrainę. Jak mogą odmówić rozmów pod wpływem takiego argumentu?
Pod tak przygotowanym gruntem, wreszcie gdy już wszyscy zasiądą do jednego stołu, przywoła się formułę „ziemia za pokój”. No i wszyscy będą szczęśliwi.
Co więc jest nie tak z tym schematem? Otóż praktycznie wszystko.
Ziemia za pokój, ale jaka ziemia?
Zacznijmy naszą analizę od Ukraińców. Dzięki niedawnym wysiłkom Europy i NATO Ukraina będzie nadal otrzymywać broń i pomoc przez co najmniej kilka lat, nawet jeśli Waszyngton odetnie wszelkie finansowanie. Co z Rosjanami? Dzięki niekrytej pogardzie Republikanów dla Ukrainy, Rosja będzie podejrzewać, że USA blefują w sprawie zwiększania wsparcia dla najeżdżanego państwa.
Ponieważ żadna ze stron nie będzie chciała być „spoilerem”, zgodzą się na negocjacje, wiedząc najzwyczajniej, że Ameryka jest słaba. Tymczasem Stany Zjednoczone będą miały fałszywe wrażenie, że zmusiły obie strony do siedzenia przy stole negocjacyjnym, ponieważ mają silną rękę.
I wtedy zaczyna się dyskusja o hasło „ziemia za pokój”. Obie strony zapytają: ile z której ziemi i za jaki rodzaj pokoju?
Nie ma łatwej odpowiedzi na to pytanie. Jedyne, co możemy powiedzieć to, że Ukraińcy będą chcieli oddać jak najmniej ziemi za jak pokój, podczas gdy Rosjanie będą chcieli dostać jak najwięcej ziemi. Być może istnieje jakiś teoretyczny punkt pośrodku, na który Ukraina by się zgodziła. Co z tego, skoro Rosjanie i tak zapewne skrzyżują ręce i powiedzą „niet”.
Pogodzenie tych przeciwstawnych stanowisk będzie możliwe tylko wtedy, gdy jakaś siła zewnętrzna zmusi obie strony do zaakceptowania kompromisu. NATO? Rosja nigdy by się na to nie zgodziła. Chiny? Ukraina się nie zgodzi. Węgry? To mysz, która odważyła się ryknąć. Organizacja Narodów Zjednoczonych? Kolejna rycząca mysz.
Donald Trump to ostatnia nadzieja?
A co z Donaldem Trumpem? Jak na ironię, może być jedyną osobą na świecie cieszącą się pewną legitymizacją, wiarygodnością i poparciem w Stanach Zjednoczonych, Rosji i Ukrainie.
Czy Trumpowi uda się to osiągnąć? Niestety nie – chyba że…
Jak już napisano nie raz, Trumpowi brakuje wiarygodnych pobudek do silnego uzbrojenia Ukrainy lub pozwolenia na dalsze zbrojnia Rosji. Pewne jest Ukraińcy będą liczyć na dalsze wsparcie ze strony Europy, Rosjanie zaś będą podejrzewać, że USA blefują.
Gdyby Trump posiadał specjalistyczną wiedzę o obu krajach, byłby w stanie wykorzystać ich słabości, uniknąć mocnych stron, manipulować ich ambicjami, obchodzić ich wzajeme pretensje, a na końcu składać oferty nie do odrzucenia. Ale on tego nie robi. Ani on, ani J.D. Vance, Rand Paul czy inni czołowi konserwatyści, którzy chcą zakończyć wojnę. Wszyscy są amatorami w poruszaniu się po bizantyjskich szlakach Rosji i Ukrainy.
Groźby czy prośby?
Uderzenie pięścią w stół, utrata panowania nad sobą czy groźby też nie pomogą. Ukraińcy i Rosjanie uznaliby to za dziecinne. Ostatecznie więc Trump również poniesie porażkę.
Chyba, że zrobi jedną z dwóch rzeczy. Trump mógłby znaleźć sojusznika mającego siłę przebicia, która umożliwiłaby mu wymuszenie porozumienia po obu stronach. Ukraińcy byliby znacznie bardziej podatni na wpływy i mogliby się ugiąć, ale Rosjanie, biorąc pod uwagę ich upodobania kulturowe, po prostu ponownie skrzyżowaliby ramiona i powiedzieli „niet”.
Poza tym, kto miałby być tym sojusznikiem? Chińczycy i Europejczycy mają niezbędną siłę przebicia, ale trudno sobie wyobrazić człowieka o dumie i ego Trumpa, który stanie przed którymkolwiek z nich z należytym szacunkiem.
Inną opcją jest stanąć po jednej lub drugiej stronie. Poprzez faktyczne uzbrojenie Ukraińców w takim stopniu, że ich zwycięstwo stanie się nieuniknione lub rzucenie Ukraińców rosyjskim wilkom na pożarcie. Obie alternatywy rzeczywiście zakończyłyby wojnę.
Zwycięztwo Rosji zdestabilizuje świat
Zwycięstwo Ukrainy byłoby lepsze z wielu powodów. Uchroniłoby Ukrainę i Europę przed Rosjanami; wzmocniłoby powojenną architekturę bezpieczeństwa; poniżyło przy okazji Chiny, Koreę Północną i Iran; i wreszcie zmusiłoby Rosję do porzucenia swoich imperialnych marzeń.
Zwycięstwo Rosji zakończyłoby wojnę, kończąc jednocześnie byt Ukrainy i Ukraińców, ale rozpętałoby falę rosyjskiego imperializmu na całą Europę i Azję Środkową, z niewyobrażalnie destabilizującymi konsekwencjami dla Eurazji i całego świata.
Co w obliczu tych alternatyw wybrałby Trump? Przyszłość świata może mieć dla niego znaczenie, ale poczucie własnego geniuszu jest jego priorytetem. Na szczęście obu opcjom wskazanym powyżej jest na rękę zwycięstwo Ukrainy. Przegrana z innym samozwańczym geniuszem, Władimirem Putinem, byłaby czymś, czego ego Trumpa mogłoby nie dźwignąć i w tym nadzieja Ukrainy.
Tekst open source był pierwotnie opublikowany na łamach TheHill.
Fot. pixabay.com
O autorze: prof. Aleksander J. Motyl
Prof. Alexander Motyl jest profesorem nauk politycznych w Rutgers-Newark. Specjalistą od Ukrainy, Rosji i ZSRR, a także w zakresie teorii nacjonalizmu, rewolucji i imperiów. Jest autorem 10 książek popularnonaukowych oraz kilkudziesięciu artykułów w czasopismach akademickich i politycznych, na łamach gazet i czasopism. Prowadzi cotygodniowy blog „Orange Blues Ukrainy”.
Czytaj więcej w PostPravda.Info:
Rozpoczynają się krwawe Igrzyska Olimpijskie w Paryżu. Z udziałem Rosjan i Białorusinów
Rosyjski Dom w Berlinie przykrywką dla agentury?
Sondaż: Ukraina gotowa na ustępstwa terytorialne?
Rosjanin aresztowany. Organizował sabotaż we Francji