Kremlowska propaganda podaje, że w Estonii ludzie chodzą z karabinami, po ulicach jeżdżą natowskie czołgi, a żołnierze NATO znęcają się nad rosyjskojęzycznymi mieszkańcami tego kraju. To nie ma nic wspólnego z prawdą – mówi w rozmowie z PostPravdą Vitaly Beschastny, redaktor rosyjskiej wersji estońskiego portalu informacyjnego DELFI, który zatrudnia 20 dziennikarzy. Średnia liczba odbiorców rosyjskojęzycznego portalu sięga 300 tysięcy miesięcznie. Ludność rosyjskojęzyczna stanowi ok. 25 proc. mieszkańców Estonii.
Antoni Radczenko, dziennikarz PostPravda: Jakie nastroje panują w Estonii po dwóch latach pełnowymiarowej agresji Rosji w Ukrainie?
Vitaly Beschastny: Sytuacja kardynalnie się nie zmieniła. Wsparcie dla Ukrainy nadal utrzymuje się na wysokim poziomie. Politycy i społeczeństwo nadal wspierają Ukrainę. Oczywiście są pewne grupy, które postulują zmniejszenie pomocy Kijowowi lub są przeciwko przyjmowaniu uchodźców wojennych, ale to margines. Minęły dwa lata, więc w społeczeństwie czuje się pewne zmęczenie wojną. W mediach pojawia się mniej doniesień z frontu. Wpływ na to ma też sytuacja gospodarcza, która przeżywa nie najlepszy okres.
Czy społeczeństwo Estonii odczuwa rzeczywiste zagrożenie ze strony Rosji?
W ciągu ostatnich trzech miesięcy mówi się o tym coraz częściej. O ile przed rokiem to nie był temat numer jeden, o tyle obecnie ta kwestia jest wałkowana faktycznie przez cały czas. Społeczeństwo zdaje sobie sprawę, że nie będzie ukraińskiej kontrofensywy, która dotrze do Moskwy. Ludzie rozumieją, że Rosja pozostanie i będzie nadal stanowić zagrożenie. Głośnym echem odbiła się dymisja wicekanclerza w resorcie obrony Kusti Salma, który zrezygnował ze stanowiska, ponieważ rząd nie był w stanie znaleźć dodatkowego finansowania na zakup niezbędnej amunicji. Zarzucił politykom, że niewystarczająco starają się w tej kwestii.
Tym niemniej Estonia w tym roku wydała na obronę ponad 3 proc. PKB. Przed kilkoma miesiącami wiele dyskutowano nad pomysłem zaminowania granicy z Rosją oraz wybudowaniu bunkrów wojskowych. Czy te plany są realne?
W zaminowanie granicy mało kto wierzy, mimo że sporo osób sądzi, że to jest niezbędne. Problem polega na tym, że mamy deficytowy budżet. Rząd szykuje różnego rodzaju cięcia oraz inicjatywy podatkowe. Wszyscy rozumieją, że zaminowanie granicy oraz budowa bunkrów jest czymś bardzo drogim i teraz po prostu nie ma na to pieniędzy.
Dalsza część rozmowy pod materiałem wideo:
Jakie nastroje panują obecnie wśród rosyjskojęzycznych mieszkańców Estonii? Jaka była reakcja tej grupy społecznej w lutym 2022 roku?
24 lutego dla wielu był szokiem. Nikt nie wierzył, że Rosja może na to zdecydować się. Spora część rosyjskojęzycznych mieszkańców Estonii uważała, że Rosja jest naszym sąsiadem, z którym można przyjaźnić się i współpracować. Kiedy Rosja dokonała pełnowymiarowej inwazji, to pewna część ją poparła, ale to naprawdę była nieduża grupa osób. Teraz ludzie bardziej chcą się od tej sytuacji odciąć. Znam osoby, które mogą na weekend pojechać do Sankt Petersburga lub Moskwy w celach rozrywkowych. Na przykład odwiedzić muzea, skorzystać z tańszych usług medycznych, zrobić zakupy. Nie mogę jednak stwierdzić, że ci wszyscy turyści popierają wojnę. Dla nich ona raczej po prostu nie istnieje.
Czy w ciągu tych dwóch lata zmieniła się polityka władz centralnych względem mniejszości narodowych?
Większych zmian nie dostrzegłem. Politycy oczywiście musieli reagować. Na początku wojny udało się przepchnąć ustawę w parlamencie o przejściu w 100 proc. na nauczanie w języku estońskim. O ile wcześniej do 40 proc. przedmiotów mogło być nauczane w języku rosyjskim, to od 1 września takiej możliwości nie będzie. Zmniejszyła się również ilość języka rosyjskiego w przestrzeni publicznej. O ile przed wojną część państwowych służb i instytucji miała strony internetowe również po rosyjsku, to teraz tego jest znacznie mniej. Z kolei, jeżeli mówimy o życiu codziennym, to nie dostrzegam nagonki na rosyjskojęzyczną część społeczeństwa naszego kraju. Sporo osób rosyjskojęzycznych pracuje w instytucjach państwowych, w parlamencie. Są rosyjskojęzyczni wicemerowie i merowie samorządów.
Powracając do estońskiego procesu nauczania w szkołach. Jaka była reakcja zainteresowanych?
W przypadku zwykłych mieszkańców, którzy mają pewne problemy z posługiwaniem się językiem państwowym, reakcja była bardzo negatywna. Reakcja osób dobrze posługujących się estońskim oraz rosyjskim była bardziej spokojna i stonowana. Mówili: ok, mieszkamy w Estonii i język państwowy jest jeden dla wszystkich. Trzeba jednak zrozumieć, że od 1 września setki nauczycieli szkół rosyjskojęzycznych straci pracę. Rząd zaproponował im kursy językowe. Tyle, że jeśli nie zdadzą egzaminu, to będzie z nimi rozwiązana umowa o pracę. Takie osoby nie mają też prawa do zasiłku. Zgodnie z ustawodawstwem państwo wypłaca zasiłek osobom, które straciły pracę w wyniku trudności ekonomicznych lub w przypadku zwolnień strukturalnych.
Czy w związku z powyższym ta sytuacja może doprowadzić do radykalizacji społeczności rosyjskojęzycznej?
Nie sądzę, że to kardynalnie wpłynie na sytuację. Po pierwsze, osoby, które stracą pracę, nie są znaczącą grupą. Po drugie, przeciwko „estoniizacji” szkół występuje tylko jedna siła polityczna – Estońska Partia Centrum, którą coraz częściej zaczynają popierać mieszkańcy rosyjskojęzyczni. To było widać na przykładzie wyborów do Parlamentu Europejskiego. Ugrupowanie to otrzymało mniej więcej taką samą liczbę głosów, co przed pięcioma laty, ale znacząco zmienił się wyborca. Więcej głosów oddano na nią w miejscowościach tradycyjnie zamieszkałych przez osoby rosyjskojęzyczne. Na razie nie widzę podstaw do większych protestów. Być może za rok, kiedy w szkołach będzie brakowało nauczycieli, a taki scenariusz jest bardzo realny. Wówczas może dojść do większych napięć. Teraz raczej wszyscy zajęli postawę wyczekującą.
Jaki jest stosunek do przedstawicieli rosyjskiej emigracji? Jeśli weźmiemy sąsiednią Łotwę, to zobaczymy, że Teatr Narodowy Łotwy zabronił na swej scenie wystawienia spektakli w języku rosyjskim. Wcześniej były problemy z opozycyjną telewizją „Dożdź”…
W tym miejscu wyodrębniłbym dwa aspekty. Pierwszy dotyczy dokumentów. Tu faktycznie są problemy. Wielu rosyjskich emigrantów nie ma prawa do stałego pobytu. To ma bezpośredni wpływ na ich życie codzienne. Na przykład pojawiają się problemy z otwarciem konta w banku, z wynajmem mieszkania lub ściągnięciem krewnych z Rosji. Nie ma jednak ostracyzmu społecznego. Przedstawiciele rosyjskiej emigracji mogą organizować własne imprezy oraz wiece opozycyjne.
W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat kremlowska propaganda próbowała przedstawić kraje bałtyckie jako jedne z najbardziej antyrosyjskich państw na świecie, gdzie są dyskryminowani Rosjanie, a władzę sprawują neonaziści. Czy teraz coś się zmieniło?
Ta narracja nadal funkcjonuje. Ostatnio kremlowska propaganda duży nacisk kładła na osobę naszej premier Kaji Kallas, która ma zostać nową szefową dyplomacji UE. Wyciągnięto na światło dzienne, że jej dziadek w okresie międzywojennym był współorganizatorem estońskich służb specjalnych. Poza tym Kallas jest przedstawiana, jako zaciekły wróg Rosji i Rosjan. Rzecznik prasowy kremla Dmitrij Pieskow powiedział nawet: „że jest znana ze swojej rusofobii”. Mówił tak, mimo że w rzeczywistości ta kwestia w polityce wewnętrznej nikogo nie interesuje. Jej krytyka nie jest skierowana przeciwko Rosjanom lub Rosji, tylko reżimowi Putina. Kremlowska propaganda wciąż podaje, że w Estonii ludzie chodzą z karabinami, po ulicach jeżdżą natowskie czołgi, a żołnierze NATO znęcają się nad rosyjskojęzycznymi mieszkańcami tego kraju. To nie ma nic wspólnego z prawdą. Wewnątrz kraju nie ma konfliktu między Estończykami a Rosjanami.
Czy są inicjatywy państwa estońskiego skierowane przeciwko rosyjskiej propagandzie?
Tak. Rząd Estonii przeznacza rocznie dla rosyjskojęzycznych mediów finansowanie o wysokości 1 mln euro. Na przykład my jako DELFI otrzymujemy dotacje rządowe na stworzenie kontentu, aby rosyjskojęzyczni mieszkańcy bardziej interesowali się życiem w Estonii, a nie Federacji Rosyjskiej. Mamy rosyjskojęzyczną telewizję ETV+, gdzie również są reportaże oraz analityczne materiały dotyczące na przykład sytuacji w Ukrainie. Średnio duże media otrzymują dofinansowanie w granicach 300 tys. euro. Warto podkreślić, że rządowe finansowanie w żaden sposób nie wpływa na politykę redakcyjną. Nie ma czegoś takiego, jak cenzura lub nadzór państwowy.
Czy efekty tego dofinansowania są dostrzegalne?
Są, ale niezbyt duże. Widzimy, że rośnie liczba odbiorców rosyjskojęzycznych mediów wydawanych w Estonii. Są zmiany w myśleniu, ale nie takie szybkie i masowe, jakbyśmy tego chcieli.
Wynika z tego, że sporo rosyjskojęzycznych mieszkańców żyje nadal w rosyjskiej przestrzeni informacyjnej…
Oficjalnie od początku pełnowymiarowej wojny w Ukrainie obowiązuje zakaz transmitowania kanałów z Rosji. Takie osoby niestety są. Zwłaszcza na wschodzie państwa. Tam rosyjskie stacje telewizyjne można odbierać przy pomocy zwykłej anteny. Oni lepiej wiedzą o pożarze w obwodzie krasnodarskim, niż o tym, co się dzieje w ich państwie. Moim zdaniem oni nie mają żadnej chęci wyemigrowania do Rosji. Mamy do czynienia z pewnym paradoksem. Z jednej strony są pochłonięci wewnętrznymi sprawami Rosji, z drugiej doceniają komfort życia w Estonii. Na przykład to, że większość spraw można załatwić przez internet.
Czy na polu politycznym zostały ugrupowania jawnie popierające Rosję?
Mamy Estońską Zjednoczoną Partię Lewicy, która faktycznie popiera Rosję. Przedstawiciele tego ugrupowania są przeciwni udzielaniu pomocy Ukrainie. Uważają, że Ukrainą rządzi Ameryka. W ubiegłorocznych wyborach uzyskali zaledwie 15 tys. głosów, w tegorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego również nic nie zyskali. Jeden z ich liderów Aivo Peterson, który wraz z wojskami rosyjskimi odwiedził okupowane terytoria ukraińskie, od roku siedzi w areszcie. Zarzuca się mu działalność antypaństwową.
Rozumiem, że jest rdzennym Estończykiem?
Tak. Warto dodać, że na tę partię oddawano głosy również w miejscowościach, gdzie w ogóle nie ma Rosjan. Być może więc oni nie tyle popierają Rosję, co są nastawieni antyamerykańsko. Do tego dochodzi fascynacja Putinem, czy jego wizerunkiem, stworzonym przez propagandę: mocna ręka, dobry gospodarz, tradycyjne wartości.
Czy na drugim biegunie są ugrupowania, które krytykują władze Estonii za zbyt liberalną politykę względem mniejszości rosyjskojęzycznej?
Przed wojną było więcej tego typu polityków. Estońska Konserwatywna Partia Ludowa była wcześniej bardziej wrogo nastawiono do rosyjskojęzycznych. Postulowała m.in. zastopowanie rusyfikacji kraju. Po rozpoczęciu wojny zaniechała tej retoryki, ponieważ jej eurosceptyczna oraz antyzachodnia retoryka bardziej przypadła do gustu rosyjskojęzycznym obywatelom niż estońskim nacjonalistom. Dlatego pod względem oddanych głosów wśród rosyjskojęzycznych mieszkańców ta partia uplasowała się na drugim miejscu tuż po Estońskiej Partii Centrum.
Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego mniejszości narodowe bardziej wolą partie antyzachodnie i eurosceptyczne. Jednym z fundamentów Unii Europejskiej są prawa człowieka. Wydawałoby się, że siły polityczne promujące większą integrację powinny być bardziej przekonujące dla takiego wyborcy…
Kiedy w kraju z prawami człowieka jest wszystko dobrze, to ciężko sobie wyobrazić, że może być inaczej. W Estonii nie ma problemów z demokracją, o tym świadczą wszelkie międzynarodowe rankingi. Ludzie więc nie rozumieją, że integracja może przynieść im jakieś profity w obszarze praw człowieka. Ważniejsze stają się kwestie gospodarcze. Historycznie tak się złożyło, że Estonia korzysta z łupków bitumicznych i w tym sektorze było zatrudnionych wiele osób. To wszystko ma być zamykane, aby stopniowo przechodzić na „zieloną energię”. A to z kolei wywołuje w społeczeństwie prawdziwe niezadowolenie. W odróżnieniu od praw człowieka. Tak, prawa człowieka wydają się czymś abstrakcyjnym.
Rozmawiał Antoni Radczenko, dziennikarz PostPravda.
Czytaj więcej w PostPravda:
- Czy Wołyń jest wyłącznie sprawą historyków? Odpowiedzialność jest bezwarunkowa [OPINIA]
- Tajna wojna Rosji przeciwko Europie [RAPORT]
- Szpiegowali znanych wolontariuszy w Ukrainie. Szajka szpiegów rozbita
- Premier Denis Szmyhal do dymisji z całym rządem? Prognozy dla Ukrainy na 2025 rok
- Rosja przygotowuje się do wojny z NATO. To atuty Kremla i Zachodu [ANALIZA]