Najważniejszym wydarzeniem tego roku w Gruzji są wybory parlamentarne. W jakim kierunku pójdzie Gruzja? Czy wybory zmienią sytuację w kraju? Dziennikarka PostPravda.Info Stasia Budzisz rozmawia o wyborach z Ghią Nodią, profesorem Ilia State University w Tbilisi, analitykiem oraz byłym ministrem edukacji i nauki.
Wybory zbliżają się wielkimi krokami
Za dwa tygodnie w Gruzji odbędą się wybory parlamentarne. Zarówno rządzące Gruzińskie Marzenie jak i opozycja traktuje je jak referendum, mają być bowiem wyborem między wojną a pokojem dla tych pierwszych, albo między Rosją a Zachodem dla drugich. Wygląda na to, że rządząca partia robi wszystko, by je wygrać za wszelką cenę.
Gruzińskie Marzenie ma do stracenia wszystko. I to widać w tej kampanii. Uderza w najbardziej wrażliwe struny, straszy wojną i sięga do teorii spiskowych. Mówi o rzekomej Globalnej Partii Wojny, która chce wciągnąć Gruzję w wojnę z Rosją i otworzyć na Kaukazie drugi front. Posuwa się w tym bardzo daleko. Wypuścili serię plakatów, na których znajdują się zdjęcia zniszczonej wojną Ukrainy w kontraście do analogicznych miejsc w Gruzji, tyle że w pełnej krasie. To podłe i haniebne zagranie. Jednak kiedy się spojrzy na retorykę Gruzińskiego Marzenia, to straszenie wojną nie jest niczym nowym. Robią to od 2022 roku, od ataku Rosji na Ukrainę. Niestety ta manipulacja działa na część społeczeństwa.
Jak i dlaczego?
Bo ludzie widzą, że ta wojna to nie żarty i co gorsze – ani nie widać jej końca, ani tego, by Ukraina wygrywała. Boją się. Mają też świadomość, że w razie gdyby zaczęło się w Gruzji, to nikt nie przyjdzie nam z pomocą, czego przykładem jest sierpień 2008 roku, czyli wojna o region chinwalski, tzw. Osetię Południową. I to jest także jeden z przekazów rządzącej partii, który łączą z powrotem do władzy Michaeila Saakaszwilego.
W Tbilisi pojawiły się nowe plakaty – na czerwonym tle rozzłoszczone twarze liderów opozycyjnych partii: Niki Melii z Achali, Giorgiego Gacharii z Dla Gruzji, samego byłego prezydenta Saakaszwilego, który siedzi w więzieniu, Giorgiego Waszadzego ze Strategii Agmaszenebeli i Mamukę Chazaradzego z partii Lelo. Pamiętam, że w podobnym stylu zalały Gruzję plakaty podczas drugiej tury ostatnich wyborów prezydenckich w 2018 roku. Po stolicy jeździły nawet karawany pogrzebowe z wściekłym wizerunkiem Saakaszwilego i polityków jego partii, Zjednoczonego Ruchu Narodowego, i puszczały z megafonów hasło: „nie pozwól by zło wróciło”. Wtedy zadziałało. Salome Zurabiszwili wygrała wybory.
To prawda, ale to była trochę inna sytuacja. Kontrkandydatem Zurabiszwili był Grigol Waszadze z ZRN. Sondaże i pierwsza tura pokazały, że jej szanse są niewielkie. Poparł ją Bidzina Iwaniszwili, założyciel Gruzińskiego Marzenia. Gdyby nie to, na pewno by się jej nie udało. W 2018 roku straszak w postaci Saakaszwilego był zdecydowanie silniejszy niż dziś. Ludzie się bali, że wróci do kraju i znów zacznie się piekło, że jego reżim rozpocznie się na nowo. Dziś zdecydowanie wojna straszy bardziej, ale Saakaszwili jest nadal wysoko w rankingu.
Salome Zurabiszwili dziś też jest w zupełnie innym miejscu. Przeszła do opozycji, gromadzi wokół siebie opozycję, stała się kością w gardle rządzącej partii. Dlaczego nie ułaskawi Saakaszwilego?
Nie wiem, co jest jej głównym motywem, niemniej twierdzi, że niewiele to da, bo może go ułaskawić tylko za te sprawy, w których już zapadł wyrok. To jednak mało skuteczne, bo toczą się jeszcze inne, więc jak tylko wyjdzie, to posadzą go znów. Poza tym, gdyby dokonała tego dziś, to Saakaszwili skłóciłby całą opozycję i to zniszczyło by jej szanse na wygraną.
Ona do takiego stopnia drażni Gruzińskie Marzenie, że postanowili po raz drugi w ciągu niemal roku rozpocząć w stosunku do niej procedurę impeachmentu. Zarzuca się jej łamanie konstytucji. Zarówno w 2023 roku jak i niedawno miała odbyć niekonstytucyjne podróże do Europy. Poprzednio nie udało się odsunąć jej od władzy, bo nie zdobyto tyle głosów w parlamencie, teraz prawdopodobnie – jeśli nie wygrają wyborów – historia się powtórzy. Poza tym jej kadencja kończy się w grudniu, więc po co to robią?
To emocjonalna i nieprzemyślana decyzja Gruzińskiego Marzenia. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że samego Iwaniszwilego, który w ten sposób chce ją ukarać za niesubordynację i pokazać gdzie jest jej miejsce w szeregu. Niemniej to absurd i nikt nie bierze tego na poważnie.
Czy Zurabiszwili może zostać liderką opozycji?
Raczej do tego nie pretenduje. Moim zdaniem chce być falicytatorką, kimś, kto będzie ułatwiał komunikację wśród opozycjonistów. Nadaje się do tego, to widać już dziś. Jeśli opozycja kolektywnie wygra, to może okazać się bardzo potrzebnym człowiekiem, bo będzie w stanie ich połączyć. Tam są ludzie, którzy naprawdę mają trudność żeby się ze sobą porozumieć, nie lubią się nawzajem, mają wobec siebie wiele żali, nie tylko politycznych, ale też osobistych. Wygląda na to, że Zurabiszwili w tej roli zaakceptują. Jeśli opozycja wygra, to być może będzie to szansa na kolejną prezydencką kadencję.
Można powiedzieć, że opozycja jest dziś silna?
Nie, ale w porównaniu z tym, co było rok temu, jest lepiej. Udało im się stworzyć cztery bloki partyjne, co oznacza, że każdy z nich ma szansę przekroczyć pięcioprocentowy próg i wejść do parlamentu. To już jest sukces. Jak się na to patrzy, to ma się świadomość, że nie są idealni, ale jednak jakoś się dogadali.
Gruzińskie Marzenie ogłosiło, że jeśli zdobędzie większość konstytucyjną to zrealizuje cztery podstawowe punkty. Po pierwsze: zdelegalizuje opozycję, która jest odpowiedzialna za wywołanie wojny w 2008 roku. I ma tu na myśli przede wszystkim ZRN, ale też wszystkie partie, które powstały w wyniku rozłamu ugrupowania Saakaszwilego. Po drugie: rozpocznie walkę z propagandą LGBT. Po trzecie: wzmocni kościół prawosławny, czyniąc go państwowym. I po czwarte: przywróci integralność terytorialną Gruzji, czyli odbierze 20 procent kraju okupowanego przez Rosję. Bardzo to wszystko wzniosłe i patetyczne.
I nierealne. Zacznijmy od początku. Pierwszego punktu nie zrealizuje, bo nie ma szans na zdobycie konstytucyjnej większości w uczciwych wyborach. Prawo o propagandzie LGBT już zostało przegłosowane w parlamencie i wejdzie w życie już po wyborach, ale to wydarzenie przeszło w Gruzji bez większego echa. A co do religii to też nie wyszło, bo Gruzińska Cerkiew Prawosławna, zaraz po ogłoszeniu programu podziękowała rządzącym, ale jednak nie wyraziła zainteresowania takim rozkładem sił. Widać więc, że tego nie przedyskutowali z jej przedstawicielami i wyszło jak wyszło. Ciekawie sprawa się przedstawia w kwestii przywrócenia separatystycznych terytoriów.
Przypomnijmy, że chodzi o Abchazję i tzw. Osetię Południową, które Rosja uznała za niezależne w 2008 roku po tzw. wojnie pięciodniowej z Gruzją. W programie wyborczym Gruzińskie Marzenie mówi o powrocie tych ziem, ale nie za bardzo tłumaczy jakim sposobem miałoby się to odbyć. Na ten punkt zareagował też Kreml. Siergiej Ławrow, minister spraw zagranicznych Rosji, powiedział, że temat niepodległości zarówno Abchazji jak i Osetii Południowej nie podlega dyskusji. O co więc chodzi?
Reakcja Kremla jest jasna: „nie ma o czym gadać. Nic wam nie oddamy”, choć nie powiedział tego wprost. To także wygląda na to, że Gruzińskie Marzenie nie przedyskutowało swojej wyborczej obietnicy z Rosją i nie za dobrze przemyślało swoją strategię. Pokazuje to coś jeszcze gorszego, że jej w ogóle nie mają. Sam powrót Abchazji i regionu chinwalskiego to bardzo mało prawdopodobny scenariusz.
Ale jednak w kuluarach mówi się o stworzeniu konfederacji, dla której trzeba by było zmienić konstytucję. O tym drugim Gruzińskie Marzenie mówi już otwarcie.
Żeby ją zmienić, potrzebują większości konstytucyjnej, a to, jak już powiedziałem, bajka. Konfederacja oznacza przyznanie niezależności separatystycznych regionów. Nie sądzę, by to było do czegoś potrzebne Rosji. Nie widzę w tym jej interesu. Dla nas z koeli to byłaby katastrofa.
Bidzina Iwaniszwili ogłosił, że Gruzja powinna przeprosić tzw. Osetię Południową za wojnę w 2008 roku. Asłan Bżania, prezydent separatystycznej Abchazji, powiedział, że to byłby pierwszy krok do pokoju. Powinniście przepraszać?
Bez przesady. To prawda, zrobiliśmy wiele złego, ale druga strona też nie jest święta. To była bardzo brudna wojna, z każdej ze stron. Słowa Bżanii są logiczne, tylko, że to oznacza, że pokój będzie można zawrzeć tylko wtedy, kiedy uznamy ich niezależność. Przeprosiny będą oznaczać przyznanie się do winy, a na to nie ma społecznej zgody. Według mnie to kolejny przykład tego jak bardzo kampania Gruzińskiego Marzenia jest nieprzemyślana. Ten akt z ich strony został odebrany jako minus.
Mimo, że Ławrow nie poparł pomysłu Gruzińskiego Marzenia, to jednak z Moskwy płyną słowa pochwały dla gruzińskiego rządu i propozycje pomocy jeśli zajdzie taka konieczność. Nie brzmi to zbyt optymistycznie.
To prawda. Dla Rosji ważne jest, by u sterów Gruzji był przyjazny jej rząd. I wie, że bardziej przychylnego niż ten, który jest nie będzie. Dlatego ociepla stosunki i śle słowa otuchy. Putin ostatnio zliberalizował wobec nas politykę wizową, propagandyści nas głaszczą, a sam Kreml stara się pomóc Gruzińskiemu Marzeniu. Zależy im by rozgromić społeczeństwo obywatelskie i opozycję, co już się zaczęło dziać po wprowadzeniu prawa o zagranicznych agentach. To dla niego gwarancja spokoju. I Marzenie spełnia ich oczekiwania, oddalając się od Zachodu. Dlatego proponuje pomoc. Rosja chce mieć Gruzję w orbicie swoich wpływów.
Po co?
Wojna w Ukrainie to w rosyjskim rozumieniu część wojny z Zachodem. Celem Putina jest zapewnienie sobie wpływów na jak największym terenie w poradzieckiej przestrzeni. Nie ma nadziei na powrót do swoich wpływów krajów nadbałtyckich, nie ma też nadziei na powrót Azerbejdżanu, ale tam stara się utrzymywać dobre relacje. Azerbejdżan jest dla niego bramą do Turcji. Pod swoją kontrolą jest mu za to potrzebna Gruzja i Armenii.
Jeśli straci Gruzję, Armenia, mimo, że z wielkim trudem, ale może mu się zacząć wymykać. Robi więc wszystko, by Gruzja odeszła od Zachodu. Jakby to absurdalnie nie brzmiało, te imperialne zapędy to dla niego to kwestia prestiżu. Rosja była poniżona, postawił ją na nogi i pokazał całemu światu, że nie można z nią zadzierać. I że każda próba buntu będzie ukarana.
Na Kaukazie Południowym coraz większą rolę odgrywają Chiny. Można powiedzieć, że przejęli port w Anaklii na Morzu Czarnym, kontynuują projekt tzw. korytarza środkowego, który ma ich połączyć z Europą i biegnie przez Gruzję i Azerbejdżan. Co na to Rosja?
To, że Chiny coraz mocniej się tu rozkręcają wcale nie podoba się Putinowi, ale przecież nie może się jawnie temu sprzeciwić. Wolałaby mieć tutaj znacznie więcej do powiedzenia, a już na pewno chciałaby by Chiny liczyły się z nią w regionie zdecydowanie bardziej. Jeśli więc zwiększy swoje wpływy, to tak będzie. I nie pozwoli im tak sobie tutaj swobodnie guliat`. Niemniej, Chiny doskonale wykorzystały sytuację polityczną i dobrze się u nas umocowały.
Na ile ważne są te wybory dla całego regionu?
Jeśli wygra Gruzińskie Marzenie, to Gruzja jest stracona dla Zachodu, a Zachód dla Gruzji. I w zasadzie można to powiedzieć o całym naszym regionie. Jeśli kolektywnie wygra opozycja, i Gruzja zostanie prozachodnia, to szanse na bliższe związki z Europą będzie miała także Armenia. Azerbejdżan też będzie musiał się z Zachodem bardziej liczyć. Myślę, że Zachodowi zależy na tym, by tu zostać. Dowodem na to jest jego reakcja – przygotowanie pakietów sankcji, w tym odwołanie wiz dla obywateli i jawne niespotykanie się z politykami Gruzińskiego Marzenia na wysokich szczeblach. To wszystko pokazuje, że mają tutaj realny interes.
A dla Azerbejdżanu co jest wygodniejsze – Rosja czy Zachód?
Azerbejdżan skutecznie balansuje między jednymi a drugimi, ale na pewno dodatkowy gracz, czyli Zachód, jest dla niego wygodny. Daje mu więcej przestrzeni dla manewrów. Nie jest jednak źle ustawiony, ma Rosję, Turcję, Chiny, ale Zachód to też dobra opcja. Kłopot może pojawić się tylko wtedy, kiedy zbyt będzie ingerował w jego wewnętrzne sprawy, narzucał z prawami człowieka czy procesami demokratycznymi itp. Ale Zachód w ostatnim czasie nie dotyka tych tematów.
A dla Armenii?
Dla nich to życiowo ważne, by Gruzja była prozachodnia. Nie mają gdzie się podziać. Jeśli to się nie wydarzy, to Paszynajan będzie musiał przeorientować swoją politykę, w innym wypadku może tego nie przetrwać. Zresztą, zachować władzę będzie mu wtedy i tak bardzo trudno.
Kim są wyborcy Gruzińskiego Marzenia?
To konserwatyści, religijni i ultraprawicowi oraz ci, którzy nienawidzą Miszy Saakaszwilego. Są też tacy, którzy łapią się na kiełbasę wyborczą: na zrobioną drogę, wyremontowany most, obniżone chwilowo opłaty za prąd czy inne subsydia. No i budżetówka, która boi się zmiany i miotły. Są jeszcze ludzie, którzy zawsze głosują na tych, którzy są u władzy, niezależnie od ugrupowania.
A armia?
Armia jest słaba, mała i na logikę powinna być prozachodnia. Z kolei policja i służby specjalne są – zapewne w większości – za rządzącą partią, bo to też część budżetówki. Jeśli przegrają, czekają ich czystki i niepewny los.
Jaki jest najgorszy scenariusz?
Jeśli Gruzińskie Marzenie ogłosi, że wygrało i zdobyło większość. To będzie jednoznaczne z tym, że sfałszowali wybory i ludzie wyjdą na ulice. Nie wiem, czy protesty do czegoś doprowadzą, ale sytuacja na pewno będzie bardzo napięta. Może dojść do użycia siły fizycznej i masowych represji.
Bierze pan pod uwagę interwencję albo pomoc Rosji?
Nie można tego wykluczyć. Myślę, że rząd będzie się starać rozegrać to bez nich, ale jeśli sprawy zajdą za daleko, to wszystko jest możliwe. Jeśli będą się czuć zagrożeni i zagrożona będzie ich władza, albo wystąpi ryzyko nowej kolorowej rewolucji, to bardzo możliwe, że wejdzie Rosja. To już jednak ostateczność i mam nadzieję, że mało prawdopodobny scenariusz.
A fałszerstwa?
Myślę, że będą. Pytanie jednak jak wielkie. Specjaliści, którzy się tym zajmują twierdzą, że maksymalnie można sfałszować na 5-7 procent. To nie aż tak dużo, ale zależy ile naprawdę Gruzińskie Marzenie zdobędzie głosów. Jeśli będą mieli około 40 procent, to znaczy, że przegrali. Jeśli zdobędą 45 procent, zaczną się kłopoty, bo nikt w to nie uwierzy.
A najlepszy wariant?
Najlepszy to taki, że wygrywa opozycja i bierze 85 głosów w parlamencie. Dogadują się z Iwaniszwilim, że nic mu nie zabiorą i dają gwarancję, że go nie posadzą, albo pozwolą wyjechać z kraju. To, czy on na to pójdzie, to już inna kwestia.
Jakiej Gruzja spodziewa się frekwencji?
Wysokiej. Społeczeństwo jest zmotywowane. Jeśli do wyborów pójdzie 2 mln ludzi, to ta masa krytyczna spowoduje, że opozycja kolektywnie wygra. Tak było w 2012 roku. Już w połowie dnia, właśnie dzięki wysokiej frekwencji, jasne było, że ZRN przegra. Mam nadzieję, że tym razem będzie podobnie.
Mam jeszcze jedno pytanie, o programy wyborcze. Przejrzałam je wszystkie – są do siebie bardzo podobne, ale jakoś nieszczególnie interesujące. Jakie mają znaczenie w Gruzji?
W zasadzie żadnego. I zawsze tak u nas było. Po pierwsze, nikt tego za bardzo nie czyta, bo to nudne, a po drugie, nikt tego i tak nie wypełnia własnych założeń, więc nie ma co się na tym skupiać. Ludzie wiedzą, że to wielkie słowa i liryka. Nic poza tym. Owszem, trzeba powiedzieć, że się podniesie emerytury i obniży opłaty, ale to tyle. Najważniejsze jest pokazać, że jest się aktywnym i silnym. I zrobić kampanię.
Ma pan już swojego kandydata?
Chyba oddam głos na czwórkę, czyli Koalicję dla Zmiany, w którą wchodzą partie Achali, Girczi i Droa. Na tym jednak kończą się moje plany. Musimy dożyć do wyborów, a potem zobaczymy. Tym razem tyczy się to nawet życia prywatnego.