Ararat ma 28 lat i pochodzi z Ukrainy. Większość życia spędził w Odessie, urodził się we Wrocławiu, ale czuje się Ormianinem. Jak tłumaczy: ze względu na swoje pochodzenie i od początku wojny był świadomy, że nie ma zamiaru walczyć w konflikcie rosyjsko – ukraińskim. – Nigdy nie czułem obowiązku pójścia do ukraińskiego wojska. Po pierwsze – nie czułem się Ukraińcem. Po drugie – żadne pieniądze zapewniane przez rząd nie oddadzą mi mojego życia, które tak łatwo mogę stracić na froncie. Poza tym, dlaczego miałbym walczyć za tak skorumpowanych polityków – zastanawia się młody mężczyzna. Takich jak on są tysiące.
- W PostPravda.Info 28-letni Ararat opowiada o swojej ucieczce z Ukrainy, wyrzutach sumienia oraz tego, jak jego serce jest podzielone pomiędzy dwoma krajami.
- Jak twierdzi Ararat, nielegalne przekraczanie granicy przez młodych mężczyzn to zjawisko występujące na dużą skalę w Ukrainie. Tuż przed zmianą przepisów mobilizacyjnych z kraju uciekało nawet kilka tysięcy osób dziennie. Za nielegalne przekroczenie granicy trzeba zapłacić od kilku do kilkunastu tysięcy dolarów.
- – „Co do Odessy i mojej rodziny – tęsknię. Czy jednak podjąłbym się obrony Ukrainy podczas gdy rządzący kupują sobie nowe auta, jawnie wzbogacają się na wojnie, a ja nawet nie czuję się Ukraińcem? Absolutnie nie” – przyznaje mężczyzna w rozmowie z Wiktorią Kałus.
„Czuję niesamowite ciśnienie, że wyjechałem z Odessy”
– Moja historia jest bardzo pokręcona. Tata pochodzi z Armenii, a mama jest Ukrainką. Całe życie czułem się Ormianinem, prostym chłopakiem z Kaukazu, zresztą tak też byłem wychowywany. Urodziłem się we Wrocławiu, ale dorastałem i większość życia spędziłem w Ukrainie. Za rodzinne miasto uważam Odessę. Odkąd pamiętam, Odessę zamieszkiwało dużo ludzi odmiennej narodowości czy mniejszości etnicznej, tam zawsze było inaczej. Odessa jest przepiękna i na zawsze jest oraz będzie w moim sercu, jednak nie zmienia to narodowości z jaką się utożsamiam. A nie jest to narodowość ukraińska – podkreśla.
Jak twierdzi Ararat, on sam uważa się za Ormianina. – Nie chcę też, by ta narracja wybrzmiała tak, że utożsamiam się jako Ormianin, ponieważ nie chce iść na wojnę. Nie. Czuję się tak od zawsze i wszyscy moi bliscy o tym wiedzą – zapewnia. – W Odessie ludzie mówią po rosyjsku. Ja nigdy nie poznałem języka ukraińskiego, pamiętam nawet jeden wyjazd do Lwowa, gdzie zamawiałem coś w restauracji po rosyjsku, a kelner patrzył się na mnie jak na dziwoląga. Rodzice od zawsze wychowywali mnie na Ormianina.
Co jednak w sytuacji, gdy człowiek nie czuje w sobie patriotyzmu i po prostu utożsamia się z inną narodowością? Czy mimo to powinien być zmobilizowany? – Osobiście czuję niesamowite ciśnienie i winę, że wyjechałem z Odessy. Mimo tego, że podkreślam – nigdy nie poszedłbym walczyć na front. Ale presja, którą czujesz, gdy wiesz, że dużo twoich znajomych zginęło w tej wojnie jest wielka. Wręcz ogromna – słyszymy.
– Teraz na szczęście w Odessie jest spokojniej, nie ma rosyjskich wojsk, czasem spadają rakiety. Też dzięki temu jestem spokojniejszy, bo są tam nadal moi najbliżsi. Ja zawsze czułem się podzielony. Z jednej strony Odessa to moje miasto rodzinne. Z drugiej strony, skala korupcji, którą widziałem ze strony państwa ukraińskiego od zawsze była olbrzymia. Aż dziwi mnie, że ukraiński rząd nie wpadł na to, by się dogadać i podzielić na początku wojny co do tych ziem, o które teraz walczą. Już mówię dlaczego. Od zawsze w Ukrainie wszystko dało się załatwić za odpowiednią kwotę – opowiada.
Ararat przyznaje wprost, że od początku wojny wiedział, że nie pójdzie walczyć na front. – Nigdy nie czułem obowiązku pójścia do ukraińskiego wojska. Po pierwsze – nie czuję się Ukraińcem. Po drugie – żadne pieniądze zapewniane przez rząd nie oddadzą mi mojego życia, które tak łatwo mogę stracić na froncie. Abstrahuję od tego, że nikt nie chce walczyć na zasadach jakie proponuje ukraińskie wojsko. Szczególnie teraz, gdy w wojsku prawie nie ma rotacji.
„Ten strach pozostanie ze mną na zawsze”
– W tej wojnie zmarło wiele wspaniałych, wielkich i bliskich mi ludzi. To byli moi koledzy, z którymi spędziłem dużą część mojego dzieciństwa – opowiada.
Ararat w Polsce na stałe mieszkał w latach 2017-2019. Potem między Polską, a Ukrainą, a w Odessie żyła jego rodzina i ukochana. – Byłem w Polsce pod koniec 2021 roku, w czasach pandemii. Wtedy w mojej głowie pojawił się plan, by pojechać na trzy – cztery miesiące do Odessy i wrócić do Polski wraz z dziewczyną. Chciałem z nią ułożyć sobie życie w Polsce. Po około dwóch miesiącach od mojego “chwilowego pobytu” w Odessie rozpoczęła się pełnoskalowa wojna. I wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo się wkopałem.
Jak przyznaje rozmówca, Odessa, jak i cały kraj od początku wojny przeszedł ogromne zmiany. – Na początku była wielka panika, nikt nie wiedział jak się ten scenariusz życia będzie rozwijał. Później większość ludzi przyzwyczaiła się do tego, że wojna jest – ale gdzieś daleko, na wschodniej granicy z Rosją. Dziwiło mnie to, ponieważ mimo tego, że wojsk rosyjskich w Odessie nie było, to na miasto były ciągle zrzucane rakiety. I to było przerażające. Budzenie się w nocy od tego szumu i świstu rakiet oraz myśl przerażenia, czy przypadkiem jedna z nich nie trafi w mój dom. Najgorszemu wrogowi tego nie życzę.
– Nadal boję się głośnych dźwięków i szumów, mimo tego, że teraz mieszkam w Polsce i wiem, że jestem tu bezpieczny – mówi 28-latek.
Od razu do głowy wpadło pytanie o to, dlaczego nie zdecydował się na wyjazd w pierwsze dni wojny, gdy dla mężczyzn w jego wieku była jeszcze taka legalna możliwość. – Zdecydowałem się pozostać w Odessie, ponieważ bałem się o moich ukochanych. Nie mogłem ich zostawić samych, szczególnie, że nie wiedzieliśmy co stanie się w następnych dniach.
Jak mówi, sytuacja zaczęła się komplikować, gdy służby na ulicach miasta stawały się z dnia na dzień coraz bardziej agresywne. – Służby (policja i wojsko) zaczęły podchodzić coraz agresywniej do ludzi. W szczególności do młodych mężczyzn, którzy swobodnie chodzili ulicami miast i wsi. Wszystko doprowadziło do tego, że zaczęły się łapanki na ulicach. To było przerażające.
– Pierwsze 8 miesięcy wojny było spokojnie, ale z dnia na dzień temperatura rosła i było to czuć. Nawet nie możesz sobie wyjść pospacerować na rynek, nie możesz odetchnąć od tego negatywu życia na wojnie, ponieważ boisz się, że zostaniesz zabrany siłą na front. Tam, gdzie umierają twoi przyjaciele. Życie w Odessie podczas pierwszych dwóch lat wojny było dla mnie pełne strachu, który prawdopodobnie zostanie ze mną na zawsze – wyjaśnia.
„Musiałem nielegalnie uciec z Odessy”
– Po prawie dwóch latach spędzonych w Odessie na wojnie, zdecydowałem, że jeżeli ja nie odpuszczę, to w końcu złapią mnie na ulicy i wyślą na ten front. A uwierz mi, robiłem wszystko, by tak nie było. W mojej opinii, każdy zasługuje na świadomy wybór i to każdego osobista sprawa, czy chce walczyć w takim konflikcie czy nie – tłumaczy.
Jak twierdzi Ararat, nielegalne przekraczanie granicy przez młodych mężczyzn to zjawisko występujące na dużą skalę w Ukrainie.
– Wiedziałem, że nie mam możliwości legalnego wydostania się za granicę. Od razu zdałem sobie sprawę, że muszę to rozegrać tak, by mnie nie złapano. Wiedziałem, że w takiej sytuacji, byłbym od razu wysłany na front. Moje plany ucieczek głównie opierały się na zaufaniu do innych ludzi. Raz pewien kolega obiecał mi, że za określone pieniądze pomoże mi się wydostać z kraju, jednak okazało się, że tuż przed moją próbą ucieczki, tego chłopaka złapała Straż Graniczna Ukrainy. I takich sytuacji było multum.
– W końcu po miesiącach poszukiwań znalazłem jedną opcję, która była bardzo, bardzo droga. Gdy już podjąłem się tej ucieczki i przekraczałem granicę, to czułem się jakbym wyjeżdżał z więzienia. Pierwszym miastem, które ujrzałem po wyjeździe z Ukrainy była Praga – kontunuuje.
– W Pradze było niesamowicie, to był taki świeży oddech dla mojej głowy. Z drugiej strony, zdałem sobie sprawę, że ludzie kompletnie nie mają pojęcia, co to wojna. Zachód myśli, że wie tyle o tej wojnie, a nie wie nic. Początkowo bardzo dziwnie się czułem, jak zobaczyłem, że ludzie w Pradze chodzą po ulicach, bawią się, piją i przede wszystkim – są uśmiechnięci i widać, że dobrze się czują – słyszymy.
– Uwielbiam miejsce, w którym teraz mieszkam. Co do Odessy i mojej rodziny – tęsknię. Czy jednak podjąłbym się obrony Ukrainy podczas gdy rządzący kupują sobie nowe auta, jawnie wzbogacają się na wojnie, a ja nawet nie czuję się Ukraińcem? Absolutnie nie. I przy tej decyzji oraz okolicznościach z niej wynikających pozostanę do końca życia – stwierdza Ararat.