Dziennikarka Swietłana Prokopjewa, za którą Federacja Rosyjska wystawiła niedawno list gończy, opowiada o sile propagandy, o tym, czy da się przygotować do przeszukań i więzienia oraz o swojej ucieczce na Łotwę.
Nigdzie się nie wybierałam. Nie myślałam o żadnym wyjeździe. Ja jestem tutaj tylko czasowo. Nie uważam się ani za emigrantkę ani za uchodźczynię. Siedzę w Łotwie, żeby nie musieć po raz kolejny rozmawiać z rosyjskimi specsłużbami. Oni mają teraz dość swobodne podejście do prawa: nieważne, czy cokolwiek złego zrobisz czy nie. Najistotniejsze czy zakwalifikują cię jako szkodliwy element. A jeśli tak, to zawsze można przyszyć ci jakiś paragraf, jakiś artykuł karny. Tak więc w marcu 2022 roku, kiedy zaczęła się wojna, wszczęto sprawę o znieważenie gubernatora obwodu pskowskiego na jakimś kanale w telegramie, chodziło o jeden post, nie wiadomo nawet, kto go napisał. Swoją drogą, w treści tego wpisu trudno dopatrzeć się zniesławienia, ale użyto w nim słowa „wojna”. No ale skoro sprawa ruszyła, to trzeba było dokonać szeregu rewizji w trybie pilnym. Tak też się stało. Rewizje w trybie pilnym to takie, na które nie trzeba pozwolenia sądu. Mieli jedenaście czy dwanaście adresów. Robili te pilne rewizje przez kilka dni (poprawiali potem korektorem daty).
Do redakcji Pskowskiej Guberni przyszli już piątego marca, wszystkich położyli w redakcji na podłodze. A do mnie do domu wtargnęli 18 marca. Chodziło im o zadymę: wejść, pokrzyczeć, zabrać sprzęt, telefony, dyktafon, laptop, no, teraz chyba rozumiecie, że nie potrzebujemy takich jak wy w naszym kraju. No więc weszli do mnie z drzwiami, trzech krzepkich zuchów w maskach, zakuli mnie w kajdanki, to była siódma rano, rzucili mnie na glebę. Weszła śledcza, wszedł stary dobry znajomy major Bojkow. „Jak tam majorze, udało się pojmać przestępcę?” – pytam go. „Podnieście obywatelkę”. Podnieśli mnie, rozkuli. A potem i tak przewrócili cały dom do góry nogami. Co mogli – wynieśli. Najbardziej się ucieszyli z czytnika e-booków, telefonu i modemu. Więcej nic ciekawego nie było. Bardzo chcieli znaleźć mojego laptopa, ale ja komputera w domu oczywiście nie trzymałam. „Gdzie wasz laptop, Swietłano Władimirowno?”. „Jaki znowu laptop, majorze? Mam dzień wolny, to dacza, na daczy się nie pracuje”. Zrozumiałam jednak, że to dopiero początek. Wpis na telegramie w ogóle ich nie interesował. Chodziło tylko o zastraszenie. Dotarło do mnie, że mogą takie akcje powtarzać ile dusza zapragnie. A mi jeszcze przed rewizją koledzy powtarzali do znudzenia: „Swieta, musisz wyjeżdżać, Swieta, uciekaj”. „Nie chcę, dajcie spokój, dobra, na wszelki wypadek wystąpię o wizę, żebyście się odczepili”. No i tak zrobiłam. Napisałam o represjach, złożyłam wniosek. Łotewska ambasada wyrobiła mi wizę błyskawicznie, w ciągu kilku dni. Wtedy to było możliwe, teraz jest już o wiele trudniej. Teraz nie działa już w Rosji ani ambasada estońska ani łotewska. Jeśli masz w Rosji kogoś bliskiego, kogoś, kto z tobą nie wyjechał od razu, to ten ktoś już tam zostanie. Nieważne… Niedługo po rewizji złapałam walizkę i wyjechałam. Myślałam, że na chwilę. No, na kilka miesięcy. Byłam o tym przekonana.
Tylko nie histeryzuj
Jak zostałam dziennikarką? To było 20 lat temu. Uczyłam się na wydziale historycznym Instytutu Pedagogicznego w Pskowie. Oczywiście, że nie chciałam być nauczycielką. No więc kim? Miałam szczęście. Lew Szlosberg robił rebranding swojej gazety „Gubernia Pskowska” i rekrutował ludzi. A jako że sam skończył wydział historyczny, to powiesił na tym wydziale ogłoszenie. No więc poszłam. Wzięli mnie. I tak już u nich zostałam.
To teraz trudno opisać, trudno sobie wyobrazić tamten kraj: w 2002 roku naprawdę budowała się demokratyczna Rosja, nie żartuję. Wdrażano reformy. Nasza redakcja krytycznie się im przyglądała, wiadomo. I mogliśmy być krytyczni! To były naprawdę cudowne czasy.
Czuliśmy, że jesteśmy po właściwej stronie. Po stronie dobra: opowiadamy się za demokracją, walczymy o nią, piszemy to, co myślimy. Co więcej, urzędnicy są do tego przyzwyczajeni, otwarcie się z tobą komunikują, nie ignorują. Nawet jeśli nie odpowiedzą od razu i wypuścisz tekst bez ich komentarza, to zadzwonią potem: „No dlaczego tak napisaliście, nie zdążyłem odpowiedzieć, ajajaj…”. No tak było. Naprawdę. A teraz jest ściana.
Tyle że to wszystko zmieniało się bardzo powoli. Nie było jednego punktu zwrotnego. Po prostu czułaś, że świat wokół ciebie zaczyna się osuwać w złą stronę. 2003 rok: sprawa JUKOS-u. Później w 2007 sprawa Magnickiego – prawdziwy koszmar: zabili go w więzieniu, bo prowadził śledztwo w sprawie korupcji. I tak to wszystko narastało, miesiąc po miesiącu rok za rokiem. No tak, ale przecież jeszcze przed Magnickim, w roku 2004, był Biesłan. Potworna tragedia… W tamtym czasie nikt jeszcze nie wiedział, że rosyjskie wojska przypuściły szturm z własnej inicjatywy. Gdyby to wyszło na jaw od razu, doszłoby społecznego wybuchu. Ale kilka lat później? Wtedy ludzie przyjęli to już bez większych emocji, bo w ciągu tych kilku lat spiętrzyły się kolejne zbrodnie. Jak wiecie, Biesłan wykorzystano do odwołania wyborów gubernatorskich. Wszystko stawało się jasne: władza zaczyna być koncentrowana w jednych rękach. Kolejne wybory potwierdzały, że nowe zasady ustala się tak, by wygrywała partia rządząca. A potem zaczęliśmy zauważać, że fałszerstwa wyborcze przestały być w ogóle badane. Kolejne oszustwa wychodziły na jaw i nie działo się dosłownie nic! To nie tak, że się tego zupełnie nie spodziewaliśmy. My nie chodziliśmy w różowych okularach, nie pisaliśmy przecież o tym, „jakim dobrym człowiekiem jest Putin, jakże wzmacnia nasz kraj”. Widzieliśmy, co robi, krzyczeliśmy o tym. Pisała o tym cała niezależna prasa. Ale krzyki niewiele dały. I w końcu pozostało już tylko chodzić w kółko i powtarzać: „A nie mówiłam?”.
Widzicie… Kiedy zmiany dokonywane są tak delikatnie, to trudno się im przeciwstawić. Wszyscy wokół tłumaczą ci: to nic takiego, przecież żyjemy, jest ok, nie histeryzuj, źle ci? Spójrz, na budowach praca wre, rosną nowe budynki… Do tego kultura, zobacz jak pięknie rozkwita, mamy renesans teatru w Rosji! No przecież jest absolutnie wspaniale: te wszystkie wystawy, galerie… I jeszcze sektor biznesowy, co za prężny wzrost. Zobacz, nawet Sberbank zrobił sobie piękną aplikację, mój Boże, stary dobry Sberbank… Do tego Poczta Rosyjska wprowadziła automaty biletowe, dzięki którym nie trzeba stać w kolejkach. Wyobrażacie to sobie? Ludzie to widzieli i powtarzali, że sprawy mają się coraz lepiej. No i jak ich przekonać, że coś jest nie tak? Co z tego, że wybory zostały ukradzione? A komu w ogóle te wybory potrzebne? No ukradli to ukradli. Wszyscy przecież kradną. Rosjanie nie rozumieli, że teraz kradną im wybory, a jutro poślą ich na mięso, żeby załatać tym mięsem dziury na froncie. Ale front wydawał się dziesięć lat temu bardzo odległy.
A w kraju odsysano powietrze. Powolutku, powolutku… Coś nam się jeszcze czasem udawało: protest przeciw przebudowie nabrzeża w Pskowie, kampania przeciwko wycince drzew… Sekwencja 2016-18 to był już jednak schyłek wolności słowa. Gdybyśmy rozumieli to wcześniej… Gdybyśmy wiedzieli, że Putin przygotowywał się do wojny już w 2014 roku… Nie mieściło się nam to w głowie. Chociaż z drugiej strony: nawet gdybyśmy to wtedy pojmowali, to co właściwie byśmy zrobili? Co mogło pójść inaczej?
Weźmy partię Jabłoko. Oni głosili już wtedy hasła antywojenne, powtarzali: „jesteśmy ludźmi pokoju”… Ale patrzono na nich jak na wariatów. „Chłopaki, jaka wojna, o czym wy?” Braliśmy ich za demagogów. Myśleliśmy, że mamy inne zadania: walka z korupcją, walka o wybory…
No ale zdarzył się Krym, potem Donbas… Wiecie, ja nie postrzegałam tego jako wojny. Widziałam to jako… Jak by to ująć… Jasne było, że Putin wspiera separatystów i że wszystko to prowokacja, że promowane są fałszywe narracje. No więc ja postrzegałam Krym i Donbas jako taki rosyjski sabotaż. Ot, kanalia-kryminalista postanowił uprzykrzyć życie sąsiadowi. Tak na to wtedy patrzyłam.
Torba na wszelki wypadek
A pierwszą sprawę karną wszczęli przeciwko mnie w roku 2019. No, to była wtedy gruba rzecz, na niej opiera się cały mój rosyjski fejm, że tak powiem. Miałam wtedy raz w tygodniu felietony dla Echa Moskwy. W Archangielsku doszło do eksplozji w siedzibie FSB i ja powiedziałam na antenie, że państwo ogranicza legalne możliwości protestu, dlatego sprzeciw przybiera radykalne, nielegalne formy. No więc w pewnym sensie państwo samo się wysadziło, samo doprowadziło do tej eksplozji. Oskarżono mnie z marszu o „usprawiedliwianie terroryzmu”. Chcieli mnie uwięzić na sześć lat. Wierzyłam jednak, że mnie nie posadzą. Że w Rosji niewinnych nie zamyka się od razu za kratami, raczej się ich karze grzywną… No i rzeczywiście: po dwóch latach dostałam grzywnę w wysokości 500 000 rubli. Zrobiliśmy zbiórkę na FB, cała sumę zgromadziliśmy w trzy godziny. Tak, to były jeszcze inne czasy.
No ale zanim zapadł wyrok, to ja jednak sobie to więzienie wyobrażałam… Nie bardzo miałam ochotę tam trafić, ale cóż… „Niektórzy ludzie idą do więzienia, najwyżej ty też pójdziesz” – tak sobie powtarzałam. Zaraz przed ogłoszeniem wyroku znajomi skompletowali mi na wszelki wypadek torbę do celi. W torbie plastikowe talerze, kubki, kapcie, zestaw opatrunkowy… W dniu, w którym zostałam skazana i okazało się, że jednak wszystko skończy się zapłatą grzywny, ruszyła sprawa dziennikarza Iwana Safronowa. Aresztowano go dokładnie wtedy. Wiecie czym się to dla niego skończyło? Dostał 20 lat. A iluż innych dziennikarzy teraz siedzi…
Wiśniowego sadu nie będzie
Czy pamiętam swoje pierwsze przeszukanie? Doskonale. Wtedy jeszcze nie rozumiałam co i jak, zupełnie inaczej, niż przy drugiej sprawie. Nie wiedziałam, jak się zachować. To było takie poniżające… Obcy faceci grzebią w twoich rzeczach, wywracają wszystko na lewą stronę… Dopiero podczas przeszukania zaczynasz rozumieć, ile niepotrzebnych rzeczy trzymasz w domu. Paragony, stare notatki, bilety, konspekt jakiegoś seminarium, jezuniu, na co im konspekt seminarium, po co go zabierają? No ale w sumie kto wie, może w takim konspekcie jest ukryty plan zamachu na Putina? Grzebali w moich rzeczach sześć godzin, sześć godzin operacyjni po nich deptali.
A drugie przeszukanie? No, tu już zostałam niby przygotowana, ale uczucie było równie obrzydliwe. Wtargnęli do mojego ukochanego miejsca: na daczę. Sprofanowali ją samą swoją obecnością. Wszystkie te ich obce mordy, buciory… To miał być nasz azyl… Wiecie, prawdziwy wiejski dom na zboczu, a zbocze schodzi do samego jeziora. I jeszcze dęby, stare, potężne. I nagle wśród tych drzew pojawiają się oni, nagle w ogródku, nagle w kuchni… Bydlaki…Tyle czasu szukaliśmy tego naszego szczęśliwego miejsca, tak cudowne lato tam spędziliśmy. I elektryczność zrobiliśmy, i ogród, i szklarnie… Mieliśmy właśnie sadzić wiśnie… Mieliśmy się tam zaszyć. To miało być ostateczne schronienie. A potem oni… Kanalie… Nienawidzę… Teraz wszystko już tam pewnie zarosło.
Powolutku
To naprawdę zabawne. Wystawili za mną list gończy, wszczęli nową sprawę karną. Wiecie za co? Za felieton o zmobilizowanych. Ścigają mnie, bo napisałam, że poborowi dostali nagrody w piekielnej loterii. Ten szczęśliwy los to śmierć, która przyjdzie zupełnie niespodziewanie i przypadkowo. Napisałam, że w tym sensie zmobilizowani są również ofiarami represji. I dodałam, że mam szczęście: „moi bliscy nie brali udziału w tej wojnie. Represje wobec mnie wyglądają zupełnie inaczej”. Została uhonorowana tytułem agentki zagranicy, dostałam grzywnę za ‘dyskredytację’, a moje konta w sieciach społecznościowych będą od teraz po wsze czasy karmnikiem dla leniwych esbeków, którzy muszą zamknąć plan na koniec okresu sprawozdawczego.
Wojna trwa już trzeci rok. Państwo rosyjskie w dalszym ciągu powoli i systematycznie dokonuje autodestrukcji, a ludzie tego nie dostrzegają. Świadomość, że Rosjanie tego nie rozumieją, jest najbardziej przerażająca. Oni nadal powtarzają, że tak w sumie to jest ok. Że jakoś żyjemy, że nie jest źle. Bo mobilizacja nie dotknęła wszystkich. Wszyscy są za to codziennie zalewani propagandą, a ludzie mają to do siebie, że przywierają zwykle do większości. Mniejszości z kolei, czyli takich jak my – oni po prostu nie lubią. W dodatku nie więcej 15% Rosjan wyjechało choćby raz w życiu za granicę. Większość ludzi nie ma w ogóle paszportów. Nie widzieli Zachodu, ale nie mają wątpliwości, że cały Zachód nas nienawidzi. W rosyjskich sklepach ciągle jest co kupić, emerytury i wynagrodzenia są generalnie wypłacane na czas… To nie lata 90. Amorficzna większość Rosjan chodzi dzień za dniem do pracy, po pracy odpala telewizor i powtarza przekaz dnia. Może gdyby siły dobra przejęły telewizję, to by ich przeprogramowały? Może to byłoby wyjście? No tak to wygląda, niestety. Bo większość po prostu żyje. Powolutku.
Czytaj więcej w PostPravda.Info:
- Wojna jako cel sam w sobie: dlaczego Rosji nie zabraknie ochotników do umierania w Ukrainie? [OPINIA]
- Niedbałość i pycha Muska pokrzyżują jego marzenia o wydajności rządu [OPINIA]
- Dr Irina Tkeshelashvili: „W Gruzji łamana jest konstytucja. Czas działać” [WIDEO]
- Rusyfikacja ukraińskich dzieci: nauczyciele w Rosji przejdą specjalne kursy
- Animacje: Propagandowa Prasówka z Rosji | Odcinek 14